O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

piątek, 6 czerwca 2014

Życie - Śmierć - Życie

Żeby nie przeszkadzać kociej, dzikiej mamie, ograniczyliśmy popołudniowe wizyty w betlejemce, donosiłam tylko jedzenie do miseczki. Mimo naszych działań, zapiecek okazał się pechowym miejscem dla kociej rodziny.

Dzika kotka nie pojawiła się, a maluchy Wiktor znalazł któregoś ranka nieżywe. Podejrzewamy, że coś się musiało stać matce, ponieważ wcześniej wracała co wieczór, rankiem też ją widywaliśmy, mimo ogromnego stresu związanego z ludzką obecnością dbała o potomstwo.

Mocno to przeżyliśmy. Nie musiałam zastanawiać się długo, jaki to znak, nasz majster na budowie odebrał wiadomość o śmierci teścia i moja znajoma zadzwoniła tego samego dnia z wiadomością o śmierci swojego ojca.


Przypomniałam sobie inny czas, kilka lat temu wiosną odwiedzał nas Wiatr...
Nie był to zwyczajny wiatr, bo nigdy wcześniej, ani nigdy później czegoś podobnego  nie widziałam. Usłyszałam, siedząc przy piecu w betlejemce potężny szum, kiedy wybiegłam przed budynek zobaczyłam, że tylko w jednym miejscu niedaleko naszej sali "światowida" podmuchy potężnie szarpią czubkami drzew! Rozglądałam się dookoła myśląc, że może zbliża się burza, albo wichura szaleje we wsi... a tu nic, tylko w tym jednym miejscu wieje i to z ogromną siłą! Stałam więc targana podmuchami, czując, że nie jest to zwyczajne zdarzenie i witałam się z Wiatrem. Trwało to kilka minut, tak jak się zaczęło, tak nieoczekiwanie i szybko ustało. Innym razem znowu nas odwiedził, tym razem byliśmy z Wiktorem na zewnątrz, oboje widzieliśmy i słyszeliśmy dokładnie moment w którym się pojawił, szarpiąc zapamiętale drzewa, jak i chwilę kiedy się oddalił. Wyglądało to trochę przerażająco, w oddali drzewa stoją spokojnie, a tu blisko są szarpane z dużą siłą we wszystkie strony!
Ja już spokojniej, ale z respektem patrzyłam na zjawisko mówiąc: "to Wiatr nas odwiedził".

Któregoś kolejnego dnia, cała rodziną porządkowaliśmy teren, została tylko sterta świerkowych gałęzi do spalenia, jeszcze z zeszłego roku naskładana przy przymusowej "redukcji" lasu. Wiktor wykonywał masaż,  ja zajęta gotowaniem poprosiłam syna, o to by się tym zajął. Kacper wziął zapałki i poszedł.  Za kilka chwil usłyszałam Wiatr.... byłam przerażona, miałam nadzieję, że nie zdążył rozpalić ... Niestety... kiedy dobiegłam na miejsce podmuchy dziko szarpały drzewa i płomienie. W kilka chwil ognisko stało się ogromną pochodnią, i choć palone było w oddaleniu od drzew - teraz osmalało pobliskie świerki! Wiedziałam całą sobą , że absolutnie nic nie można zrobić.  Stałam jak wryta mimo pieczenia skóry na twarzy od gorących podmuchów i patrzyłam w Ogień. Lęk odpłyną, choć widziałam opalane gałęzie czeremch i świerków,  patrzyłam całkowicie skoncentrowana na płomieniach i w  jakiś sposób się modliłam. Nagle poczułam gorąc w kieszeni - to mnie wyrwało z transu, jedna duża iskra wskoczyła mi do kieszeni i lekko poparzyła, przepalając materiał. Wiatr oddalił  się tak samo szybko jak się pojawił. Staliśmy wyczerpani tą chwilą stresu nad zgliszczami tak szybko spalonych gałęzi i wtedy Kacper znalazł trzy nadpalone pisklęta....
Nikt z nas nie zauważył, że w stercie gałęzi było gniazdo.
Siadłam przybita śmiercią, chciałam zebrać myśli, gdy zadzwonił telefon... znajoma powiedziała mi, że właśnie odwieźli z mężem jej ojca do szpitala.... Tej samej nocy jej tato zmarł. 

Nie podejrzewam, ze cale to zdarzenie było po to, bym mogła jej powiedzieć, żeby się pożegnała z rodzicem. Czuję natomiast, ze była to swego rodzaju ofiara, nie wiem komu potrzebna i po co, ale las mimo ogromnego zagrożenia ocalał, ogień jakimś cudem nie rozprzestrzenił się po okolicy. Do tej pory widać na kilku drzewach ślady brązowych przypaleń.
A Wiatr się więcej nie pojawił.

Poczułam wtedy, że biadolenie "dlaczego nie sprawdziłam tych gałęzi", nie ma sensu. Życia nie przywrócę w ten sposób, jedyne co mogłam zrobić, to USZANOWAĆ ich śmierć.
 Jest to dla mnie proces żałobienia. Co jakiś czas spotykamy się z "małą śmiercią", czy to koniec przyjaźni, czy dokończenie projektu, rozstanie kochanków, czy martwe pisklęta.  Uszanowanie "małej śmierci" pozwala wchodzić, zanurzać się i wychodzić łagodnie z procesu żałoby. Daje nam jakąś świadomość - obecności śmierci, przyjaciółki życia.

Z podwędzonych kwiatów czeremchy zrobiłam wtedy magiczny olejek do masażu, który miał działanie ochronne i pachniał niesamowicie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz