O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Zmiany

Wszystko ma swój czas...
Pamiętam kiedy pierwszy raz przyjechałam TU, mój zachwyt, wzruszenie kiedy tylko stanęłam na Ziemi... wiedziałam, całą sobą czułam że właśnie znalazłam moje miejsce.
Z niezwykłą troską i ostrożnością wsłuchiwałam się we wszystkie znaki, głosy. Przyjeżdżaliśmy wtedy na kilka dni, bo mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Żmigródku.
 Pamiętam raz, nad ranem sen o kamiennym korycie, do którego przychodziły zwierzęta...a kiedy wstałam (bo kładę się później i w związku z tym później niż Wiktor wstaję;) wtedy rano... Wiktor powiedział, że ma dla mnie niespodziankę i pokazał mi kamienne koryto, które odkopał w zboczu górki.
Wspominam też ostrzegawcze pomruki, czy je czułam, czy słyszałam - nie wiem... mówiłam Wiktorowi, ze Duch Lasu nie jest zadowolony, że tak zagarniamy przestrzeń, nie umiałam mu wytłumaczyć, że chodzi o koszenie, o energię taką może zbyt męską - zapanowania nad terytorium, że to za szybko się dla Nich dzieje... Tego samego popołudnia mój mąż poważnie zranił się w palec - kosząc trawę.
Raz odwiedziła nas Mgła... to nie była zwykła mgła.. dzieci krzyczały, że coś idzie.. i szło, wyglądało jak sunąca biel... nie przeźroczyste smugi, tylko bardzo konkretna skondensowana biel, mająca swój wyraźny początek. Otoczyła nas na naszym pagórku, jak ogromna, zasłaniająca sobą wszystko pierzyna, tak że poczuliśmy się sami na świecie:) nawet dźwięki były odcięte... jakby wszystko oprócz niej nie istniało. My staliśmy na swoim przyczółku zupełnie wyraźni, bez żadnych mglistych smug, może tylko zauroczeni, w oczekiwaniu co będzie dalej. Nie wiem jak długo to trwało, dzieci się znudziły, a ja stałam i patrzyłam na nią, ciekawa tak jak Ona nas:) i odeszła po jakimś czasie - nie rozpłynęła się, jak to robią mgły, a  wycofała i odeszła.
Mogło się nam wydawać, bo to jedna taka mgła? Może w górach tak już jest? Ale gdy następnego dnia poszliśmy do sąsiadów po jajka, pytali nas jak się czuliśmy, bo oni widzieli jak nas "chmury" odcięły, mówili, ze czegoś takiego nigdy nie widzieli.
Tyle niezwykłych magicznych chwil się zadziało przez te wszystkie lata, a my jakby okrzepliśmy w tym. Mamy już wypracowany sposób postępowania z Duchami tego miejsca, i jakąś wewnętrzną zgodę na zmiany w otoczeniu. Z jednej strony nie ma wyjścia, bo wycinki w lasach państwowych się nie przeskoczy. Chodzę więc po lesie i mówię do drzew, że zostaną wycięte... żeby się przygotowały.
Niektóre udaje nam się ratować - piszemy na nich GNIAZDO i dogadujemy się z leśniczym. Wszystkich nie uratujemy... lasy państwowe "uprawiają" drzewa, więc prędzej czy później jest jakaś wycinka. Leśniczy swój chłop:) można się dogadać, ale swój plan ma odgórny i musi wykonać.
Poza tym tartak za strumieniem, całe lata stał opuszczony, teraz od kilku lat hula i trzeszczy... Właściciel na naszą prośbę wygłuszył silniki i hale na ile się dało, ale w górach głos jakby miał swoje korytarze, po których wędruje. Teraz kiedy leżę nad wodą wsłuchuję się w te pomruki i czasem wychodzi z tego całkiem harmonijna muzyka:)
Nasza przestrzeń też ulega przemianom. Betlejemka od przaśnej chatki z klepiskiem i drabiną na poddasze, przemieniała się kolejno w chatkę z posadzką kamienną i wejściem na poddasze od zewnątrz, aż po budynek z jadalnią, elektrycznością i schodami na górę. To także moja osobista przemiana. Betlejemka - kuchnia to miejsce, gdzie czuję się najlepiej, to tu suszę zioła, gotuję syropy na zimę. Tu pachnie drewnem i lasem. Tu przeżywałam OGROM emocji przez wszystkie lata, czy to na warsztatach, kiedy uczestniczyłam, albo gotowałam,  czy kiedy sama przebywałam tu dłuższy czas. Powstawały wtedy amulety, przedmioty mocy,  odbywały się rytuały i ceremonie. Jeszcze w uszach brzmią rozmowy, jeszcze czuję pożegnalne uściski, bliskich mi osób i zapachy ... I jest to gdzieś w mojej podświadomej bibliotece, bo miejsce jako takie - już oczyszczone. Betlejemkę tę starą pożegnaliśmy.

            Ja i Ania kiedyś w Betlejemce na poddaszu - przyłapane na pogaduchach:)

                             A tak wyglądało wyburzanie....

Z wdzięcznością pożegnaliśmy to co stare. Wszystko ma swój czas i miejsce, tak jak zmienia się wiedźma, zmienia się też jej kuchnia:)


    A tu został się jeno piec, porządnie osadzony na fundamencie...

Nowe pokoje, wielkie okna i zdaje się my:) jak nowi. We frontowe kolumny postanowiliśmy schować "naszą historię", spisałam wszystko w skrócie - od samego początku jak to wyruszyliśmy w nieznane szukać swojego miejsca na Ziemi, jak zaczynaliśmy tu - pionierzy, wszystko od początku z radością i entuzjazmem,  dodałam nasze rodzinne zdjęcie i umieściliśmy wszystko w szczelnie zamkniętym pojemniku - DLA TYCH CO PRZYJDĄ PO NAS.

                                                                        Historyczny moment




Teraz wciąż jeszcze trwają prace i powstaje kompletnie NOWE - inne energetycznie miejsce. Chodzę i próbuję się wczuwać;) w sobótkowy wieczór, w przerobionym staro-nowym piecu paliłam i rozkoszowałam się zapachami i herbatą. Jeszcze nie wiem co przyniesie to nowe, jakie doznania, jakie smaki, bo wszystko się zmienia w odpowiedniej czasoprzestrzeni, ale mam zaufanie, że przychodzi dokładnie to co przyjść powinno.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz