O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

poniedziałek, 21 września 2015

Szamańskie ścieżki



„Siedzę przed moim czerwonym tapczanem, mam może dwanaście lat, jestem sama w domu i chowam pościel. Jakiś wewnętrzny głos każe mi zwolnić, zatrzymać się. Patrzę w ciemną przestrzeń otwartego tapczanu, która robi się coraz głębsza i ciemniejsza. Nie ma we mnie strachu, jestem w transie, gdy moim oczom ukazuje się spirala, jasna świetlista spirala.
Daję się ponieść temu, odpływam, odpoczywam.
Wszystko trwa jak w jakimś innym czasie, znacznie dłuższym od
rzeczywistego. W sennych myślach namierzam punkt, jakbym w całej
swojej świadomości stała się tym szczęśliwym, wolnym punktem. 
Nie mam ciała, ale jestem. STOP! 
W skurczu strachu pojawia się myśl za myślą:
Co będzie po drugiej stronie?"

Przypomniałam sobie tę wizję w medytacji, siedząc nocą przy ognisku w
podwarszawskim lesie. Brałam udział w warsztatach szamańskich. Wraz z grupą ludzi pracowaliśmy przez rok spotykając się systematycznie. Krok po kroku z każdym spotkaniem, zbliżałam się do samej siebie. Tej konkretnej nocy połączyłam się ze swoją niewinnością.
Od pamiętnej dziecięcej wizji, prześladowało mnie poczucie, że coś
przegapiłam, że nie poszłam za czymś dla mnie ważnym. Żeby nie czuć
się zawiedzioną, zaczęłam w „dorosłym” życiu bagatelizować to
doświadczenie, pewnie jak wiele innych z bogactwa i magii świata
dzieciństwa. W tę noc kiedy wszyscy udaliśmy się w podróż w
przeszłość, odkryłam, że było to jedno z najcenniejszych przeżyć
duchowych mojej przeszłości. Zaskoczyło mnie, że jest tak żywe we
mnie, jakby ta mała dziewczynka czekała na to, kiedy do niej wrócę i
uszanuje jej wybór. Wróciłam. Wróciliśmy wszyscy. Siedzieliśmy z
roziskrzonymi oczami z dziecięcą radością na twarzach. Poruszeni tym,
że przeszłość za którą tęskniliśmy podświadomie, jest tak żywa i
obecna w nas. W medytacji budowaliśmy tęczowy most, łączący te dwie
samotne wyspy.

Na co dzień zabiegani w porządku świata, uzgodnionej rzeczywistości,
nie dostrzegamy świata niewidzialnego, rozciągającego się na
wyciągnięcie ręki. Mam poczucie, że nawet jeśli podskórnie zdajemy
sobie sprawę z jego istnienia, świadomie nie dajemy sobie szansy, żeby
tam zerknąć z obawy przed nieznanym. Lepsze znane, wydeptane ścieżki, niż manowce, w których jeszcze, nie daj Boże pojawić się mogą tęsknoty, możliwości o jakich nam się nie śniło. 
Po co sobie komplikować i tak już skomplikowane życie?
Może właśnie po to, żeby „powrócić”. Powrócić do siebie. W jakim celu? 
By pełniej, szczęśliwiej czerpać oddech, by TU i TERAZ miało swój niepowtarzalny smak w codzienności. Często nie zdajemy sobie sprawy, że praca szamańska, duchowa, nie jest tylko chwilowym odlotem, ale wpływa pozytywnie na jakość naszego codziennego życia. 
Ponieważ z rożnych powodów, nasz kompas duchowy rozregulował się i czas na nowo odnaleźć w sobie centrum. Z mojego doświadczenia wiem że najtrudniej jest podjąć wysiłek. 
W naszym dniu powszednim nie ma miejsca na magiczne zdarzenia. 
Rutyna redukuje postrzeganie pozazmysłowe, do którego każdy z nas jest stworzony, będąc istotą duchową. Same siedzenie w pozycji medytacyjnej nie wystarcza, bo zamiast lewitować w błogostanie, nalatują nas myśli jak stado natarczywych wron. Zapracowane, zbyt zmęczeni idziemy spać, nie zwracając uwagi na sny, na komunikaty z naszej podświadomości. A one czekają, nasze małe dziewczynki, chłopcy, strażnicy dziecięcych marzeń, trzymając w rączkach klucze do właściwych drzwi.Kiedyś dawno temu, miałam sen, w którym Święty Mikołaj podarował mi klucz.Powiedział, że patrząc przez niego, zobaczę rzeczy takimi jakimi są naprawdę. Zachwycona, przytykałam klucz do oka i spoglądałam na ludzi, wyglądali zupełnie inaczej! Byłam pewna, że teraz właśnie widzę ich prawdziwych. Przez mój magiczny klucz dostrzegłam stare, zdobione drzwi, w miejscu obok sklepu w mojej miejscowości, których nigdy wcześniej tam nie było. Dodam tylko, że śniłam w czasach, kiedy nie było jeszcze Harrego Pottera. Klucz pasował do zamka, a kiedy drzwi zamknęły się za mną, znalazłam się w starożytnym grobowcu. Było gorąco, a ja wiedziałam, że mam do wykonania misję. Pokonywałam przeszkody strudzona i zlana potem, wreszcie poruszyłam kamienny mechanizm,dzięki któremu uwolniłam śpiącego wojownika, miał on odciętą lewą stopę prosił,bym mu ją przymocowała na nowo. Oczywiście mogłam pomyśleć, co za zwariowany sen, byłam już poważną mężatka i matką ale przeczuwałam, że nadchodzi coś niezwykłego, że oto uwolnił się wojownik, do tej pory śpiący we mnie, w rejonach zapomnianych, starożytnych. Największą informacją w tym śnie, był fenomen widzenia rzeczy takimi, jakimi są. Moja podświadomość pokazała mi, że używając magicznego oka, mogę widzieć znacznie więcej. Czy byłam zdziwiona,kiedy w dwa lata po tym śnie uczyłam się starożytnych tańców azteckich?

Na mojej rocznej pracy w warsztacie „Vision Quest”, przygotowywaliśmy się do tytułowej „prośby o wizje”. Prowadzący Siergiej, kroczy ścieżką starożytnych Tolteków, narodu mistrzów, po których przyszli Aztekowie. Według pism azteckich:

                                          „Toltekowie byli mędrcami
                                         To, co czynili, było wspaniałe,
                                       Niezwykle cenne, godne uznania.
                                            Toltekowie byli mędrcami,
                             Prowadzili rozmowy z własnym swym sercem,
                                           Dali początek rachubie roku
                                            Rachubie dni i przeznaczeń.
                                             Toltekowie byli mędrcami
                            Mieli wiedzę pełną doświadczenia o gwiazdach,
                                           Które znajdują się na niebie.
                                               Nadali każdej imiona.
                                                   Znali ich wpływ.
                                   Wiedzieli dobrze jak się porusza niebo,
                                                     Jakie robi obroty,
                                       To widzieli po ruchach gwiazd (…)”





We wszystkim co robili dochodzili do mistrzostwa, mistrzostwa ducha. My również uczyliśmy się rozmawiać „sercem”, przełamując rutynę codzienności, niejako automatycznie wyostrzamy swoje, do tej pory uśpione zmysły. Odkrywaliśmy w sobie szacunek do żywiołów traktując je jako żywe istoty w swoich rozmowach z nimi. Przekraczaliśmy wewnętrzne granice krytykującego głosu rozumu, by usłyszeć o wiele piękniejszy i mądrzejszy głos naszego serca. Przewodnim hasłem naszych ćwiczeń było „pomagać Słońcu oświetlać świat”, przez to, że stajemy się rozświetleni od środka. Pamiętam z tego czasu, jak stawałam się coraz bardziej uważna na otoczenie. Na ludzi w mieście, na śpiew ptaków w lesie. Wszystko to zdawało się jednakowo interesujące i piękne. Według Tolteków ścieżka serca, jest ścieżką wolności.
Miłość do Matki Ziemi, głęboki szacunek do wszelkich przejawów życia na naszej planecie na dobre zagościły w moim sercu, a może tylko wróciły z czasów dzieciństwa, kiedy każdy dzień był zachwytem.

Dzieci mają naturalna więź, porozumienie ze światem magicznym, trwającym równolegle, do tego z uzgodnionej rzeczywistości. Niezależnie od naszych zwątpień, one go po prostu czują. Medytacją
jest rozmowa z motylkiem, który akurat przysiadł na poręczy, czy obserwacja mrówek w ciepłej, nagrzanej słońcem trawie. Pamiętacie nasłuchiwanie z bijącym sercem kroków Świętego Mikołaja? 
Zapominamy o tym, a maski powagi wrastają w twarz, zaciskają serce. Nie pamiętam kiedy to się zaczyna. Proces zapominania, wyciszania na szepty Duchów lasu, strumieni, ognia. Stajemy się smutni, rozczarowani, nieszczelni na krytykę otoczenia. Staramy się coraz bardziej wpasować w ramki, gubiąc w pośpiechu niewinność i radość. Ale wiem, bo tego doświadczyłam, że można "wrócić". Ja zaczęłam od „przyjmowania do wiadomości”, czyli cokolwiek usłyszałam, czy to dobre, czy złe informacje, starałam się ich nie oceniać, tylko przyjąć do wiadomości, wierząc, że mają swój ukryty wymiar. Oglądałam świat przez mój magiczny klucz i mogłam z dystansu zauważyć o wiele więcej. Pozwalałam sobie i swojej rodzinie na spontaniczne zachowania. Pamiętam jak kiedyś w Święta Bożego Narodzenia w nocy, zjeżdżaliśmy z górki na workach z sianem. Na niebie jaśniała pełnia, wokół zimowa cisza, a my leżeliśmy na śniegu patrząc jak opadają z nieba niewinne, białe płatki. Magia na wyciągnięcie ręki.
 Kto nam wmówił, że trzeba być zawsze dorosłym? Czyż Jezus nie mówił: „Bądźcie jak dzieci”?

A dziecko we mnie lubi się dziwić i lubi badać świat ten nieznany. Z pokorą i szacunkiem wsłuchuje się w niesamowite opowieści i dryfuje na falach wyobraźni, bo są we wszechświecie rzeczy
 „o których filozofom się nie śniło”.