O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

niedziela, 29 czerwca 2014

Magiczna codzienność i jak sobie o niej przypomniałam

Codzienność jest święta. I basta:)
Pamiętam jedną z ceremonii - warsztatów i tłum ludzi poszukujących, a wśród nich ja i Ania. Obie miałyśmy dziwne wahania - iść - nie iść - na ten warsztat, i jakoś tak z tego wahania poszłyśmy... Na salę wkracza prowadzący i UPS "co ja tu robię"? pytam siebie...
Tak się "jakoś" zdarzyło, że nie zobaczyłam go wcześniej na zdjęciu.. a tak mam, że czuję COŚ widząc zdjęcie, czyli "czy nam z tą osobą po drodze, czy lepiej nie" i w tym konkretnym przypadku byłoby: "lepiej nie", gdybym wcześniej zobaczyła zdjęcie. Skoro jednakowoż nie zobaczyłam, uznałam to za znak, po coś tu jestem. Pamiętam zapadanie się w siebie, sny - wizje, które męczyły, jak w zamkniętym, ciasnym pomieszczeniu i nagle jasny wyraźny obraz Wiktora, jego śmiech, kiedy razem szykujemy śniadanie i głos "codzienność jest święta". Małe oświecenie! Co ja tu robię? gdy w pachnącym domu, przy pachnącym lesie czeka na mnie święta codzienność, którą tak naprawdę uwielbiam i wciąż kreuję od nowa!  W połowie naszej przygody Ania pierwsza zaczęła wymykać się na zewnątrz, ja nieśmiało dołączałam do niej. Nieśmiało... bo z jakiegoś powodu nie umiałam podjąć decyzji o opuszczeniu tego miejsca w połowie właśnie. Skoro nie umiałam tego zrobić, poczułam, że mam zaufać sile rozmachu Ani, która doszła do tych samych wniosków w trakcie warsztatu, ale w waleczno - buntowniczy sposób. Wróciłyśmy do domu, czując ogromną ulgę i wdzięczność za to doświadczenie. Byłyśmy obie w zgodzie z sobą i zostałyśmy też w naszej decyzji uszanowane przez organizatorów.  Teraz wspominam tamte zdarzenie z przyjemnością. Jak czułam się daleko, jak natychmiast pragnęłam wrócić do swojego miejsca na Ziemi! Co mnie się wcześniej nie zdarzało, bo dotąd siła jakaś ciągnąca, emanująca gdzieś z mojego środka, kierowała na spotkania z ludźmi, na warsztaty i leśne przygody. Wracałam zawsze z przyjemnością, ale również z pomysłem na kolejne wyjazdy. Teraz jest inaczej. Jakby całe bogactwo, ogrom duchowych, szamańskich doświadczeń mam ze sobą, zawsze... to tak, jakby uruchomił się magiczny mikroskop - w dodatku zwalniający czas, w związku z czym widzę i dostrzegam więcej i jakby wolniej. Nie ma potrzeby ruszać daleko, co krok w każdej kropli zwisającej ze świerkowych igieł, w smugach mgły i świetle świetlików jest wszystko - wszystko to CZYM postrzegam mój wszechświat.
Żeby widzieć i czuć więcej wystarczy odejść od bodźców zewnętrznego świata i zanurzyć się w sobie, najlepiej w otoczeniu przyrody. To tam, w samym środku jest nasza orenda do odkrycia, nasza jedyna w swoim rodzaju, największa tajemnica i kompas jednocześnie.

W zeszłym roku dane mi było pojechać nad Bajkał, choć ciężko ogromnie mi było wyruszyć, wiedziałam, że jest to nieuchronne po śnie w którym z ogromną prędkością pędziłam łodzią, siedząc w niej tyłem. Woda prawie granatowa rozchlapywała się dookoła, a ja mogłam tylko zamknąć oczy i czekać, dopłynęłam w tym śnie do wyspy, i tu usłyszałam dźwięki szamańskiego bębna. prowadzona nimi doszłam do piwnicy, w której siedziała kobieta, miała jedno oko patrzące wyraźnie na mnie, a drugie szalone, nieustannie kręcące się, jakby widziało WSZYSTKO.

Tak jak we śnie droga była długa i męcząca,  choć już podróżowałam koleją transsyberyjską, z przyjemnością,  to tym razem było inaczej, mogłam tylko zacisnąć oczy i przeczekać, ale to historie na inny czas:)


                                     Nad Bajkałem

Teraz przyszło do mnie wspomnienie jednego ćwiczenia, właśnie z tych warsztatów. Dobraliśmy się w pary, ja byłam z Alfinur, piękną Tatarką i tak gdy jedna ma zawiązane oczy, druga jest aniołem stróżem. Zadanie polegało na tym, aby doświadczać świata bez wzroku, poczuć się częścią przyrody przy czujnej opiece aniołów, a dla chętnych w którymś momencie istniała możliwość wypowiedzenia na głos intencji - dotyczącej prawdziwych sytuacji w życiu - oraz celu jaki w naszym marszu z zawiązanymi oczami chcemy osiągnąć. Marsz miał pokazać nam jaka energia towarzyszyć nam będzie w realnym świecie, podczas realizacji tego celu, czy uda się nam go osiągnąć, docierając w tym ćwiczeniu do wybranego miejsca w przestrzeni. Ajna - prowadząca,  podała nam taki przykład: na głos powiedziała intencję - wyjazd za granicę i idąc w kierunku drzewa, które obrała jako cel  weszła w totalne błoto. W ten sposób została ostrzeżona, że sprawa jest grząska i rzeczywiście okazało się to prawdą po czasie, ale i cel osiągnięty - bo do drzewa w tamtym ćwiczeniu dotarła.
I tak ruszyłam pierwsza z zawiązanymi oczami. Ciepły piasek i modrzewiowe szyszki szeleściły pod stopami, z jakiegoś powodu już teraz chciałam "poczuć" i osiągnąć cel. Powiedziałam intencję, ale sama w środku czułam fałsz... że to nie o to mi chodzi, ale na ten moment wydawało się, że tak jest dobrze i MUSI się udać dotrzeć do Bajkału, co będzie oznaczało, że uda się też w uzgodnionej rzeczywistości. Ruszyłam dziarsko... bo przecież mam doświadczenie w chodzeniu z zawiązanymi oczami z warsztatów Sergieja w Trzech Źródłach.. :) za jakiś czas zatrzymały mnie dziwne posapywania, poczułam gęstą energię wokół i ciepło, wiedziałam, że nie bardzo mam jak iść. Zapytałam mojego anioła stróża (co nie do końca było zgodne z instrukcją, mieliśmy obyć się bez słów...) Alfinur szepnęła rozbawiona, że to krowy przyszły się paść... no tak. Wydawało mi się, że zgrabnie je wymijam i ruszam oczywiście dziarsko dalej, brnęłam i brnęłam w piasku, czując już tusz tusz zapach Bajkału - bo on pachnie przepięknie! i Mewy tak głośno krzyczały i bam! Poczułam rękę Alfinur na czole o mało nie walnęłam w słup! w słup?! skąd słup? macam, sprawdzam dźwięki zdecydowałam, że zbłądziłam, zmieniam kierunek i brnę dalej. Znowu posapywania, ale inne tym razem, nic to - przecież cel - muszę iść dalej! Mocno zmęczona poczułam, że trzeba się zatrzymać i zastanowić, czy to aby na pewno jest ten cel do osiągnięcia. Wyciszam się na ile mój rozbiegany umysł potrafi. Jeszcze raz powtarzam na głos swoją intencję z impetem wstaję i BUM! Tym razem mój anioł stróż nie zdążył i walnęłam z mocą w drzewo...
To był kres. Powiedziałam, że to znak, i zdjęłam opaskę z oczu. Do jeziora było może piętnaście kroków, a ja przez ten czas kręciłam się w kółko. Alfinur z przejęciem opowiadała mi, jak to pilnując mnie obserwowała cała grupę, zauważyła, że tylko do mnie podeszło stado krów i dokładnie obwąchało, później kilka psów też tylko do mnie... dokładnie wąchało moje nogi, gdy stałam i nasłuchiwałam gdzie iść dalej.


                         

Przyszła kolej na Alfinur. Kiedy ja już wyciągnęłam swoje wnioski, patrzyłam jak ona robi dokładnie to co ja wcześniej. Mówi na głos intencję i za wszelką cenę chce się dostać do Bajkału. Było to z tego miejsca podwójnie znaczące dla mnie. Mimo, że jak mi powiedziała, dokładnie wsłuchała się we wszystkie dźwięki pilnując mnie i orientuje się w terenie,  pobłądziła tak jak ja. Kręciła się w kółko, jednak  znalazła i rozpoznała płot, po którym zbliżyła się do wody. Tuż przed jeziorem usiadła, powiedziała na głos, że nie da rady, a ja anioł stróż szepnęłam "nie poddawaj się"... i usłyszała skuter wodny... i z radością wpadła do Bajkału.
Kiedy opowiedziałam swoją historię siedząc później z grupą w kręgu, powiedziałam, że przeżyłam jedną z ważniejszych lekcji. Doświadczyłam jak mocno można się zafiksować na celu i przegapić niezwykłe magiczne momenty po drodze. Tyle pięknych chwil mi umknęło niezauważonych! Krowy mi o tym mówiły;) a ja nie słyszałam, potem psy, a ja gnałam. Poczułam tak mocno, jak to możliwe, ze śliwą na czole po uderzeniu w drzewo, że WSZYSTKO W DRODZE JEST WAŻNE. Droga weryfikuje, czy wybraliśmy prawdziwy cel, czy jesteśmy gotowi sprostać jego realizacji...

I tak, udaje mi się teraz coraz częściej, być obecną, czuć wszystkie magiczne chwile, słuchać wiatru i kruków, częściej BYĆ niż wymyślać cele, bo codzienność jest święta i basta.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz