O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

niedziela, 17 stycznia 2016

Wspomnienia i senne spotkania.

Prorocze sny miewamy. Miewam ja i często opowiadają mi o nich spotkani w życiu ludzie.
Mam szczęście do snów, tych wysłuchiwanych i swoich. Lubię je zapisywać i czytać po jakimś czasie, lubię słuchać o snach i wizjach, czasem podpowiem symboliczne znaczenie, zachwycę się.
Raz korespondowałam z mężczyzną, który potrzebował interpretacji swoich wizji sennych, ale jeden sen był wydrukowany na trzy kartki .. to było jak powieść fantasy i poddałam się po dwóch.

Jakiś czas temu, w zeszłym roku;) usłyszałam gdzieś z wiadomości: "Kiszczak nie żyje". Dla mnie "politycznej ignorantki", nie miało by to pewnie znaczenia, nie znałam go osobiście, to co wiem zasłyszałam od rodziny i znajomych, może w kontekście śmierci jako takiej, kiedy odchodzi ktoś kogo kochano, zostawiając tych co tęsknią i rozpaczają. Jednak przy tej okazji wróciło do mnie jedno, senne wspomnienie....

Kilka lat temu spędziliśmy parę dni u znajomych we Wrocławiu. Oni mieszający na stałe w Ameryce, do Wrocławia przyjeżdżali na wakacje, do swojej starej, przedwojennej willi.
Akurat dobrze się złożyło, bo odbywał się w tym czasie Brave Festiwal, więc mieliśmy możliwość uczestniczenia w niezwykłych rytuałach i spotkaniach z szamanami.
Pierwsza noc, po długich rozmowach i jeszcze dłuższej kąpieli w ogromnej wannie:) poszłam spać i przez sen uczestniczyłam w jakiejś pijackiej imprezie... Hałas, głośne śmiechy i drobne pieniądze porozrzucane na podłodze, a kiedy się im przyglądałam były to srebrnego koloru - chyba aluminiowe monety, które pamiętałam ze starych zbiorów moich rodziców.  Fruwały marynarki, polewano i ciągle ktoś krzyczał: "Czesiek! Czesiu polej!".
Generalnie było wesoło, ale ja wstałam jak na kacu. Rano ze śmiechem opowiadam mój sen gospodarzom, a tu zamiast wspólnej lekkiej rozmowy, zafrasowane miny i porozumiewawcze spojrzenia. Dowiedzieliśmy się, że ten dom, zanim trafił do rodziców naszej znajomej, był własnością Kiszczaka. Pokazali nam betonowy, mały schron w piwnicy, pożalili się, że od początku im się tu źle sypia i że właśnie chcą, żebyśmy im pomogli "oczyścić" dom, bo nie mają pojęcia co się tu działo wcześniej, a dom próbują bez skutku sprzedać od jakiegoś czasu.

Oczyściliśmy. Kilka razy, bo nie było łatwo, coś blokowało i przeszkadzało, jak nie upadło kadzidło, to gospodarz rozbił sobie głowę o framugę drzwi.

Tego samego roku, kilka miesięcy później dom został sprzedany.











czwartek, 24 grudnia 2015

Świątecznie czyli grudzień....

Zaczęło się od mikołajek. Świętowaliśmy naszą rocznicę, bo my jesteśmy "zimowi";) Oficjalnie zaczęliśmy ze sobą chodzić w mikołajki właśnie, a rok później 21 grudnia w przesilenie zimowe wzięliśmy ślub.
Tym razem w mikołajki poproszono nas o rozdanie prezentów dla dzieci w Goworowie, gdzie nasze znajome co roku organizują dla wszystkich dzieci we wsi paczki. Pamiętam w zeszłym roku wiał mocny wiatr, łamał gałęzie, a one chodziły i zbierały te gałązki na rózgi dla rodziców... ale nie, nie na dzieci nawet nie na rodziców. Rózgi były wręczane na tych, którzy "wiedzą lepiej" jak wychowywać dzieci i się wtrącają do rodziny:)

Byliśmy zachwyceni, magią jak się dookoła zadziewa, kiedy dzieci spotykają Mikołaja, mówią wierszyki, śpiewają i świat na chwilę się zatrzymuje...

Co najciekawsze Viola, nasza znajoma jedna z głównych inicjatorek i działaczek na rzecz wsi,  miała przez "przypadek" tylko strój wiedźmy dla siebie. Nowe czasy nastały:) wiedźma współpracuje z Mikołajem i dzieciom zaczyna się kojarzyć jako postać fajna, na przekór stereotypom.

Do wyklejania map marzeń w tym roku zebrałyśmy się w Trzech Źródłach w kilka kobiet. Najdłuższa noc, zimowe przesilenie, nasza rocznica ślubu:) dwudziesta czwarta!!!! No i pierwszy dzień naszej nowej suczki u nas....






Tworzenie map jest wbrew pozorom procesem wymagającym wysiłku, ale zwieńczone cudownym dziełem. Uwielbiam swoje mapy marzeń, przeglądam je, te z przed lat kiedy ściągam ze ściany te nieaktualne już i odkładam na strych.

A nasza młodziutka suczka, niespodzianka, piękny prezent zwana zamiennie Durgą i Burgundą skupiła na sobie całą uwagę.




Nieprzespane do końca noce owocują spoglądaniem w gwiazdy o różnych porach. Podziwianie wschodów słońca, a wszystko to kiedy wstajemy (głównie Wiktor:) do suczki, która trzeba wynieść na dwór na siku, potem dać jeść, pić i pobawić się chwilkę zanim zaśnie:) Takiego maluszka jeszcze nie mieliśmy, bo wszystkie nasze suczki kiedy do nas trafiały były starsze i samodzielniejsze.

W wigilię zanim usiedliśmy do stołu poszliśmy do miejsca naszej spirali. Idąc do centrum w lewą stronę zanurzamy się w sobie, jakbyśmy docierali do sedna zimowego śnienia. Tu czekały, rozłożone wcześniej karty mocy, kadzidła. Każdy miał swoje intencje, modlitwy, a każda zapłonęła światłem...



Babcia Księżyc oświetlała nam ścieżki i wsłuchiwała się w szepty i życzenia. Wszystko wokół pachnie ziemią, lasem i wymodlony ogień płonie w bezwietrzną prawie noc...



czwartek, 3 grudnia 2015

Noc Andrzejkowa

Co roku listopad to dla mnie mocny czas. Najpierw tradycyjnie już jestem na obozie jogi, gdzie prowadzę wieczorami tańce w kręgu, a dniami ćwiczę zapamiętale jogę. Najczęściej po powrocie do domu jestem w totalnych zakwasach, ale zadowolona i pełna energii, bo wiem, że już za chwilę ruszam dalej, na andrzejki.

W zeszłym roku wróżyłam z firmą FENU dla gości w hotelu "Arłamow", potem dwie imprezy andrzejkowe w Rzeszowie i sesje indywidualne po nich. Pamiętam totalną śnieżycę i zimno.

W tym roku miałam nadzieję, że odpocznę, że pierwszy raz od lat będę na andrzejkach jako gość.
Wraz z Akademią Ruchu Goworów (o której niebawem...) zostałyśmy zaproszone do "Puchaczówki", restauracji w Stroniu Śląskim,  na andrzejki jako zespół taneczny, który urozmaici gościom wieczór.

W ostatniej chwili okazało się, że wróżka, która przyjeżdża tu co roku, rozchorowała się i proszą czy mogę poratować, chociaż polać wosk.

No to polałam. Z dwudziestu minut zrobiło się prawie dwie godziny, byłam jak w transie. Dobrze, że występy taneczne były wcześniej...

W moim rodzie lanie wosku było tradycją, nie tylko na andrzejkowe wróżby, lano woskiem aby podglądnąć dlaczego dziecko niespokojnie śpi, albo ktoś ma niefart w życiu. Jak w przypadku małych dzieci samo polanie nieraz pomagało, tak dla dorosłych raczej było tylko wskazówką, podpowiedzią, a rozwiązanie problemu zależało do zainteresowanego.

Kiedy wróżba była "brzydka", bardzo często wodę z wosku wylewano za dom, na ziemię, nie wolno jej było wylać do zlewu w domu, a wosk wrzucano do garnka na przetopienie.

W Puchaczówce klimat był niezwykły! Drewniany budynek w góralskim stylu, śnieg za oknem i zapach prawdziwego wosku pszczelego. 




Tam w głębi, przy ekranie widać płomień świecy... Nawet w takim szumie udało się poczuć ten kawałeczek nieznanego, magicznego świata.


Oczywiście występ Akademii Ruchu Goworów spodobał się no i my, nie ma co udawać bawiłyśmy się znakomicie - jak zwykle na naszych występach.



A Puchaczówka nad ranem, kiedy zbierałyśmy się do domu wyglądała jak z bajki:








czwartek, 5 listopada 2015

Okruch spadającej gwiazdy

Jesienny czas, koniec października, a początek listopada jest dla mnie magiczny. Według starych legend to jeden z tych ważnych okresów, gdy otwarte są wrota do innych światów.
Od lat w tym czasie mam niezwykłe, czasem prorocze sny, które odczuwam głębiej niż na co dzień.

Śniłam o pięknym miejscu - pałacu, który dopiero się buduje i ja decydowałam, wraz z grupą ludzi jak ma przebiegać rzeźbienie wielkich bloków piaskowca, a kiedy znalazłam się w jakimś zakątku tego pięknego miejsca, coś się stało i wyrosły mi skrzydełka:)))) Takie jak u wróżek z bajki. Cała się zmniejszyłam i latałam!! Tak cudownie i lekko, dołączyły do mnie inne latające, wesołe istoty i razem uczyłyśmy się akrobacji. Miałam oswoić się z energią w ciele i dokładnie to czułam, fizycznie kiedy wirowałam i pikowałam w dół.

Cóż sen był proroczy....

Zaplanowaliśmy, tak jak to mamy w zwyczaju, płynąc za energią, na ostatni dzień października, chodzenie po ogniu. Dokładnie po rozżarzonych węgielkach. Zaprosiliśmy kilkoro znajomych i już w dzień kulminacji (tuż po moim śnie:) przywitało nas przepiękne słońce! Idąc za energią - przesunęliśmy godzinę naszego spotkania, z uwagi na dłuższy czas jasności.



O zachodzie rozpaliliśmy przepiękny ogień.  Duchy Wiatru współpracowały;) Łaskotały nas zadziwiająco ciepłymi, jak na tę porę roku, podmuchami i igrały w płomieniach, czyniąc Ogień niezwykłym!




Kiedy wszystko już było wymodlone, istoty Ognia nakarmione, zebraliśmy się w kręgu przy dogasających płomieniach, ludzie, koty, pies i sowa odzywająca się w oddali.
Wszystko już było przygotowane, łącznie z naszymi odsłoniętymi stopami i nastawieniem.



Cała skoncentrowana stanęłam z bębnem w ręku, krzyknęłam: uwaga! Idę pierwsza wy za mną...
...gdy oświetlił nas tak jasno, jak w dzień zza moich pleców na północnym  niebie mega reflektor! Pomyślałam kto robi taki głupi kawał, w tak kulminacyjnym momencie!! A "kawał" zrobiła przepiękna jasno świecąca, mieniąca się kolorami, smuga światła! Gwiazda spadająca z  nieba.. lecąca tak długo, że krzyczeliśmy wszyscy z zachwytu i zaskoczenia!!
Zgodnym chórem stwierdziliśmy, rozentuzjazmowani, że pierwszy raz w życiu widzieliśmy coś tak niezwykłego! Potrzebowałam chwili, żeby znowu nas skoncentrować na chodzeniu po węglach.
I... przeszliśmy:) Z radością, lekkością, a ze stóp na cała ciało i ducha,  popłynęła niezwykła energia, karmiąco-ożeźwiająca.


Poczucie mocy i radości, piękne doświadczenie:)  Wszystko jak wyreżyserowane czas, przestrzeń i ludzie. Mówiliśmy długo o tym, jak niezwykłe są "przypadki", nawet to, że przesunęliśmy godzinę rozpoczęcia, że "wyciągnęliśmy" ich z domu na taką przygodę i tak cudowny, kosmiczny spektakl na niebie. Wiktor widział tego wieczora jeszcze dwie mniejsze spadające gwiazdy (wierzymy mu na słowo..) zapowiedział już kolejne chodzenie po ogniu, a nuż coś znowu zleci z nieba:)

Przeczytałam potem, że gwiazdę, którą tak dokładnie widzieliśmy na niebie nazwano "bolid", że było to niezwykłe, niespotykane wcześniej zjawisko.

Więc tak się oto ziścił mój sen o lataniu:) 




poniedziałek, 26 października 2015

Jesienny zachwyt z bijącym sercem:)

Dziś NARESZCIE, po mocno intensywnych miesiącach w Trzech Źródłach... wyruszyłam do lasu. Tak jak lubię, tylko suczka Tora i ja. Bez planu i zacinania się na grzybobranie, chociaż oczywiście jak się znajdzie...

Jesień jest przepiękna, ciepła i pachnąca. Wzięłam ze sobą aparat:)


I tak powolutku z zachwytem przemierzałyśmy z Torą ścieżki i bezścieża...
Przestrzeń ma swoją pamięć i wracały do mnie strzępki rozmów i ludzie z którymi kiedyś spędzałam tu czas. Kiedyś przyszłam tu na wróżbę z kobietą, która potrzebowała specjalnego miejsca. Zdarzyło się spędzić noc przy Ogniu w rytuałach "do-pełnienia". Wszystkie te zaklęte przeżycia gdzieś tu drżą ukryte. Mijam je z szacunkiem i uśmiechem Mona Lisy :)


 Za długo nie siedzę pod drzewami, choć ciepło i pięknie, bo COŚ ciągnie mnie dalej.





Odwiedzam Buk z wyrytym i rozciągniętym przez czas 1931 rokiem, lekko porośniętym już porostami. Ktoś dawno temu kochał to miejsce, spacerował tu i przeżywał swoje życie najlepiej jak potrafił....


  

Tora również w jesiennej zadumie.


 Zdjęcia mają MOC. Zatrzymują to coś, co wprawna wiedźma na nich potrafi wyczytać.


 W takich przepięknych nastrojach zmierzałyśmy ścieżkami zwierząt do "wielkiego kanionu", miejsca absolutnie magicznego i przepięknego.





Przystanęłam na jednej z takich ścieżek, gdzie w blasku przenikających przez pożółkłe listki bukowego młodnika, zobaczyłam czarny, leżący kształt, a raczej bezkształtne duże coś. Przez mój umysł przemknęło wspomnienie jakiegoś snu z przed lat, w którym to znalazłam kogoś nieżywego w lesie... Zaglądałam prawie kucając, z nadzieją, że sen nie okaże się proroczy,  gdy Tora pierwsza ruszyła z miejsca i wtedy ogromny, czarny kształt zachrumkał i zerwał się z miejsca, a za nim inne czarne cielska... Rozpaczliwie - tak właśnie zabrzmiał mój głos nawołujący moją suczkę, gdy wataha dzików rozbiegała się w dwie strony. Musiałyśmy je naprawdę zaskoczyć. Nie, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia... stałam z bijącym sercem czekając na powrót Tory. Kiedy przybiegła cała szczęśliwa, odetchnęłam z ulgą. Pokrzyczałam do Lasu, że TU jestem, bo już nie chciałam nikogo wystraszyć w tym mojego serca...
Nie wycofałam się ze ścieżki, a "wielki kanion" w nagrodę  odkrył swoją magię kolorami jesieni  i niezwykłej energii.





 Zwierzęta wyczuwają takie miejsca. Tora szalała, biegając radośnie po pochyłych ścianach. 








W orzeźwiającej kąpieli:) 
















Dziś mniej słów, a więcej piękna w kolorach... 

Na zakończenie jesienna Babcia Księżyc z nad Masywu Śnieżnika, widok z okna, przy kubku pachnącej kawy ze świeżą miętą z naszego jesiennego ogrodu....






poniedziałek, 21 września 2015

Szamańskie ścieżki



„Siedzę przed moim czerwonym tapczanem, mam może dwanaście lat, jestem sama w domu i chowam pościel. Jakiś wewnętrzny głos każe mi zwolnić, zatrzymać się. Patrzę w ciemną przestrzeń otwartego tapczanu, która robi się coraz głębsza i ciemniejsza. Nie ma we mnie strachu, jestem w transie, gdy moim oczom ukazuje się spirala, jasna świetlista spirala.
Daję się ponieść temu, odpływam, odpoczywam.
Wszystko trwa jak w jakimś innym czasie, znacznie dłuższym od
rzeczywistego. W sennych myślach namierzam punkt, jakbym w całej
swojej świadomości stała się tym szczęśliwym, wolnym punktem. 
Nie mam ciała, ale jestem. STOP! 
W skurczu strachu pojawia się myśl za myślą:
Co będzie po drugiej stronie?"

Przypomniałam sobie tę wizję w medytacji, siedząc nocą przy ognisku w
podwarszawskim lesie. Brałam udział w warsztatach szamańskich. Wraz z grupą ludzi pracowaliśmy przez rok spotykając się systematycznie. Krok po kroku z każdym spotkaniem, zbliżałam się do samej siebie. Tej konkretnej nocy połączyłam się ze swoją niewinnością.
Od pamiętnej dziecięcej wizji, prześladowało mnie poczucie, że coś
przegapiłam, że nie poszłam za czymś dla mnie ważnym. Żeby nie czuć
się zawiedzioną, zaczęłam w „dorosłym” życiu bagatelizować to
doświadczenie, pewnie jak wiele innych z bogactwa i magii świata
dzieciństwa. W tę noc kiedy wszyscy udaliśmy się w podróż w
przeszłość, odkryłam, że było to jedno z najcenniejszych przeżyć
duchowych mojej przeszłości. Zaskoczyło mnie, że jest tak żywe we
mnie, jakby ta mała dziewczynka czekała na to, kiedy do niej wrócę i
uszanuje jej wybór. Wróciłam. Wróciliśmy wszyscy. Siedzieliśmy z
roziskrzonymi oczami z dziecięcą radością na twarzach. Poruszeni tym,
że przeszłość za którą tęskniliśmy podświadomie, jest tak żywa i
obecna w nas. W medytacji budowaliśmy tęczowy most, łączący te dwie
samotne wyspy.

Na co dzień zabiegani w porządku świata, uzgodnionej rzeczywistości,
nie dostrzegamy świata niewidzialnego, rozciągającego się na
wyciągnięcie ręki. Mam poczucie, że nawet jeśli podskórnie zdajemy
sobie sprawę z jego istnienia, świadomie nie dajemy sobie szansy, żeby
tam zerknąć z obawy przed nieznanym. Lepsze znane, wydeptane ścieżki, niż manowce, w których jeszcze, nie daj Boże pojawić się mogą tęsknoty, możliwości o jakich nam się nie śniło. 
Po co sobie komplikować i tak już skomplikowane życie?
Może właśnie po to, żeby „powrócić”. Powrócić do siebie. W jakim celu? 
By pełniej, szczęśliwiej czerpać oddech, by TU i TERAZ miało swój niepowtarzalny smak w codzienności. Często nie zdajemy sobie sprawy, że praca szamańska, duchowa, nie jest tylko chwilowym odlotem, ale wpływa pozytywnie na jakość naszego codziennego życia. 
Ponieważ z rożnych powodów, nasz kompas duchowy rozregulował się i czas na nowo odnaleźć w sobie centrum. Z mojego doświadczenia wiem że najtrudniej jest podjąć wysiłek. 
W naszym dniu powszednim nie ma miejsca na magiczne zdarzenia. 
Rutyna redukuje postrzeganie pozazmysłowe, do którego każdy z nas jest stworzony, będąc istotą duchową. Same siedzenie w pozycji medytacyjnej nie wystarcza, bo zamiast lewitować w błogostanie, nalatują nas myśli jak stado natarczywych wron. Zapracowane, zbyt zmęczeni idziemy spać, nie zwracając uwagi na sny, na komunikaty z naszej podświadomości. A one czekają, nasze małe dziewczynki, chłopcy, strażnicy dziecięcych marzeń, trzymając w rączkach klucze do właściwych drzwi.Kiedyś dawno temu, miałam sen, w którym Święty Mikołaj podarował mi klucz.Powiedział, że patrząc przez niego, zobaczę rzeczy takimi jakimi są naprawdę. Zachwycona, przytykałam klucz do oka i spoglądałam na ludzi, wyglądali zupełnie inaczej! Byłam pewna, że teraz właśnie widzę ich prawdziwych. Przez mój magiczny klucz dostrzegłam stare, zdobione drzwi, w miejscu obok sklepu w mojej miejscowości, których nigdy wcześniej tam nie było. Dodam tylko, że śniłam w czasach, kiedy nie było jeszcze Harrego Pottera. Klucz pasował do zamka, a kiedy drzwi zamknęły się za mną, znalazłam się w starożytnym grobowcu. Było gorąco, a ja wiedziałam, że mam do wykonania misję. Pokonywałam przeszkody strudzona i zlana potem, wreszcie poruszyłam kamienny mechanizm,dzięki któremu uwolniłam śpiącego wojownika, miał on odciętą lewą stopę prosił,bym mu ją przymocowała na nowo. Oczywiście mogłam pomyśleć, co za zwariowany sen, byłam już poważną mężatka i matką ale przeczuwałam, że nadchodzi coś niezwykłego, że oto uwolnił się wojownik, do tej pory śpiący we mnie, w rejonach zapomnianych, starożytnych. Największą informacją w tym śnie, był fenomen widzenia rzeczy takimi, jakimi są. Moja podświadomość pokazała mi, że używając magicznego oka, mogę widzieć znacznie więcej. Czy byłam zdziwiona,kiedy w dwa lata po tym śnie uczyłam się starożytnych tańców azteckich?

Na mojej rocznej pracy w warsztacie „Vision Quest”, przygotowywaliśmy się do tytułowej „prośby o wizje”. Prowadzący Siergiej, kroczy ścieżką starożytnych Tolteków, narodu mistrzów, po których przyszli Aztekowie. Według pism azteckich:

                                          „Toltekowie byli mędrcami
                                         To, co czynili, było wspaniałe,
                                       Niezwykle cenne, godne uznania.
                                            Toltekowie byli mędrcami,
                             Prowadzili rozmowy z własnym swym sercem,
                                           Dali początek rachubie roku
                                            Rachubie dni i przeznaczeń.
                                             Toltekowie byli mędrcami
                            Mieli wiedzę pełną doświadczenia o gwiazdach,
                                           Które znajdują się na niebie.
                                               Nadali każdej imiona.
                                                   Znali ich wpływ.
                                   Wiedzieli dobrze jak się porusza niebo,
                                                     Jakie robi obroty,
                                       To widzieli po ruchach gwiazd (…)”





We wszystkim co robili dochodzili do mistrzostwa, mistrzostwa ducha. My również uczyliśmy się rozmawiać „sercem”, przełamując rutynę codzienności, niejako automatycznie wyostrzamy swoje, do tej pory uśpione zmysły. Odkrywaliśmy w sobie szacunek do żywiołów traktując je jako żywe istoty w swoich rozmowach z nimi. Przekraczaliśmy wewnętrzne granice krytykującego głosu rozumu, by usłyszeć o wiele piękniejszy i mądrzejszy głos naszego serca. Przewodnim hasłem naszych ćwiczeń było „pomagać Słońcu oświetlać świat”, przez to, że stajemy się rozświetleni od środka. Pamiętam z tego czasu, jak stawałam się coraz bardziej uważna na otoczenie. Na ludzi w mieście, na śpiew ptaków w lesie. Wszystko to zdawało się jednakowo interesujące i piękne. Według Tolteków ścieżka serca, jest ścieżką wolności.
Miłość do Matki Ziemi, głęboki szacunek do wszelkich przejawów życia na naszej planecie na dobre zagościły w moim sercu, a może tylko wróciły z czasów dzieciństwa, kiedy każdy dzień był zachwytem.

Dzieci mają naturalna więź, porozumienie ze światem magicznym, trwającym równolegle, do tego z uzgodnionej rzeczywistości. Niezależnie od naszych zwątpień, one go po prostu czują. Medytacją
jest rozmowa z motylkiem, który akurat przysiadł na poręczy, czy obserwacja mrówek w ciepłej, nagrzanej słońcem trawie. Pamiętacie nasłuchiwanie z bijącym sercem kroków Świętego Mikołaja? 
Zapominamy o tym, a maski powagi wrastają w twarz, zaciskają serce. Nie pamiętam kiedy to się zaczyna. Proces zapominania, wyciszania na szepty Duchów lasu, strumieni, ognia. Stajemy się smutni, rozczarowani, nieszczelni na krytykę otoczenia. Staramy się coraz bardziej wpasować w ramki, gubiąc w pośpiechu niewinność i radość. Ale wiem, bo tego doświadczyłam, że można "wrócić". Ja zaczęłam od „przyjmowania do wiadomości”, czyli cokolwiek usłyszałam, czy to dobre, czy złe informacje, starałam się ich nie oceniać, tylko przyjąć do wiadomości, wierząc, że mają swój ukryty wymiar. Oglądałam świat przez mój magiczny klucz i mogłam z dystansu zauważyć o wiele więcej. Pozwalałam sobie i swojej rodzinie na spontaniczne zachowania. Pamiętam jak kiedyś w Święta Bożego Narodzenia w nocy, zjeżdżaliśmy z górki na workach z sianem. Na niebie jaśniała pełnia, wokół zimowa cisza, a my leżeliśmy na śniegu patrząc jak opadają z nieba niewinne, białe płatki. Magia na wyciągnięcie ręki.
 Kto nam wmówił, że trzeba być zawsze dorosłym? Czyż Jezus nie mówił: „Bądźcie jak dzieci”?

A dziecko we mnie lubi się dziwić i lubi badać świat ten nieznany. Z pokorą i szacunkiem wsłuchuje się w niesamowite opowieści i dryfuje na falach wyobraźni, bo są we wszechświecie rzeczy
 „o których filozofom się nie śniło”.






niedziela, 14 czerwca 2015

Upalna wyprawa na wiedźmowanie

Już od lat mam przyjemność uczestniczyć w imprezach animacyjnych z firmą "Fenu":

 https://www.facebook.com/pages/Agencja-Artystyczna-FENU-Wanda-Nawrocka/119315001470785?fref=ts

Pojawiam się przeważnie jako wróżka i po prostu kładę karty klientom ale bywam również zielarką Hipochondrią, wiedźmą z miotłą, szamanką, czy damą. Zadaję zagadki, prowadzam ludzi z zamkniętymi oczami po parku, czy proponuję zrobić mieszanki ziołowe na moim stanowisku. Cudownie się bawię, tym bardziej, że szefowa i ludzie, którzy się tym zajmują są szczerzy i bardzo otwarci. Obserwuję jak chętni przychodzą sami na stanowiska lub są wciągani do zabawy, jak za chwile na ich twarzach pojawia się uśmiech, jak energią się zmienia i stają się mniej spięci, a bardziej radośni.
Lubię ten dreszczyk adrenaliny, kiedy wcielam się w postać i mam zadanie: improwizację w kontakcie z klientami na temat przewodni imprezy. Nie mam tak dużego doświadczenia jak animatorzy Fenu, jestem głównie wróżką, a grupa żongluje postaciami, skeczami i konkursami, nieraz tak rozbudowanymi, że tworzą niesamowitą grę plenerową.

     Wyruszyliśmy z Wiktorem niedawno w upalny dzień pod Jelenią Górę na kolejną imprezę z Fenu.
Czuliśmy się jak na wycieczce i odkryliśmy fajne miejsce w Miedziance:) Przyciągnęły naszą uwagę duże okna, i budynek otoczony soczystą zielenią z widokiem na góry (znajome klimaty:)





Miejsce okazało się browarem z restauracją i miejscami noclegowymi. My alkoholu nie pijemy, więc nie wiem jak smakuje piwo z Miedzianki, w której faktycznie stoją miedziane piękne kadzie.
Kawa była dobra:)))


Na miejsce do hotelu Złoty Sen dotarliśmy w upał, na szczęście garderoba mieściła się w kamiennej baszcie, gdzie po godzinie zmarzłam w stopy!

Na początku wcieliłam się w ducha pokutnicy, chodziłam między ludźmi i grałam w kości o duszę...
Na imprezie były też inne duchy i diabły.



    Sama siebie nie poznałam na zdjęciach, podobnie jak uczestnicy tej zabawy, którzy wieczorem przychodzili na karty do mnie, już jako wróżki.
Kiedy kładę karty, albo leję wosk, jestem całkowicie profesjonalna, to już nie zabawa, a całkiem poważne pytania i prognozy.

            Tu już jako wróżka, jeszcze przed rozpoczęciem seansu:)

Do domu wracaliśmy w magicznej mgle po burzy, trafiając na przepiękny świt z nad Masywu Śnieżnika.