O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

poniedziałek, 26 października 2015

Jesienny zachwyt z bijącym sercem:)

Dziś NARESZCIE, po mocno intensywnych miesiącach w Trzech Źródłach... wyruszyłam do lasu. Tak jak lubię, tylko suczka Tora i ja. Bez planu i zacinania się na grzybobranie, chociaż oczywiście jak się znajdzie...

Jesień jest przepiękna, ciepła i pachnąca. Wzięłam ze sobą aparat:)


I tak powolutku z zachwytem przemierzałyśmy z Torą ścieżki i bezścieża...
Przestrzeń ma swoją pamięć i wracały do mnie strzępki rozmów i ludzie z którymi kiedyś spędzałam tu czas. Kiedyś przyszłam tu na wróżbę z kobietą, która potrzebowała specjalnego miejsca. Zdarzyło się spędzić noc przy Ogniu w rytuałach "do-pełnienia". Wszystkie te zaklęte przeżycia gdzieś tu drżą ukryte. Mijam je z szacunkiem i uśmiechem Mona Lisy :)


 Za długo nie siedzę pod drzewami, choć ciepło i pięknie, bo COŚ ciągnie mnie dalej.





Odwiedzam Buk z wyrytym i rozciągniętym przez czas 1931 rokiem, lekko porośniętym już porostami. Ktoś dawno temu kochał to miejsce, spacerował tu i przeżywał swoje życie najlepiej jak potrafił....


  

Tora również w jesiennej zadumie.


 Zdjęcia mają MOC. Zatrzymują to coś, co wprawna wiedźma na nich potrafi wyczytać.


 W takich przepięknych nastrojach zmierzałyśmy ścieżkami zwierząt do "wielkiego kanionu", miejsca absolutnie magicznego i przepięknego.





Przystanęłam na jednej z takich ścieżek, gdzie w blasku przenikających przez pożółkłe listki bukowego młodnika, zobaczyłam czarny, leżący kształt, a raczej bezkształtne duże coś. Przez mój umysł przemknęło wspomnienie jakiegoś snu z przed lat, w którym to znalazłam kogoś nieżywego w lesie... Zaglądałam prawie kucając, z nadzieją, że sen nie okaże się proroczy,  gdy Tora pierwsza ruszyła z miejsca i wtedy ogromny, czarny kształt zachrumkał i zerwał się z miejsca, a za nim inne czarne cielska... Rozpaczliwie - tak właśnie zabrzmiał mój głos nawołujący moją suczkę, gdy wataha dzików rozbiegała się w dwie strony. Musiałyśmy je naprawdę zaskoczyć. Nie, nie zrobiłam ani jednego zdjęcia... stałam z bijącym sercem czekając na powrót Tory. Kiedy przybiegła cała szczęśliwa, odetchnęłam z ulgą. Pokrzyczałam do Lasu, że TU jestem, bo już nie chciałam nikogo wystraszyć w tym mojego serca...
Nie wycofałam się ze ścieżki, a "wielki kanion" w nagrodę  odkrył swoją magię kolorami jesieni  i niezwykłej energii.





 Zwierzęta wyczuwają takie miejsca. Tora szalała, biegając radośnie po pochyłych ścianach. 








W orzeźwiającej kąpieli:) 
















Dziś mniej słów, a więcej piękna w kolorach... 

Na zakończenie jesienna Babcia Księżyc z nad Masywu Śnieżnika, widok z okna, przy kubku pachnącej kawy ze świeżą miętą z naszego jesiennego ogrodu....






poniedziałek, 21 września 2015

Szamańskie ścieżki



„Siedzę przed moim czerwonym tapczanem, mam może dwanaście lat, jestem sama w domu i chowam pościel. Jakiś wewnętrzny głos każe mi zwolnić, zatrzymać się. Patrzę w ciemną przestrzeń otwartego tapczanu, która robi się coraz głębsza i ciemniejsza. Nie ma we mnie strachu, jestem w transie, gdy moim oczom ukazuje się spirala, jasna świetlista spirala.
Daję się ponieść temu, odpływam, odpoczywam.
Wszystko trwa jak w jakimś innym czasie, znacznie dłuższym od
rzeczywistego. W sennych myślach namierzam punkt, jakbym w całej
swojej świadomości stała się tym szczęśliwym, wolnym punktem. 
Nie mam ciała, ale jestem. STOP! 
W skurczu strachu pojawia się myśl za myślą:
Co będzie po drugiej stronie?"

Przypomniałam sobie tę wizję w medytacji, siedząc nocą przy ognisku w
podwarszawskim lesie. Brałam udział w warsztatach szamańskich. Wraz z grupą ludzi pracowaliśmy przez rok spotykając się systematycznie. Krok po kroku z każdym spotkaniem, zbliżałam się do samej siebie. Tej konkretnej nocy połączyłam się ze swoją niewinnością.
Od pamiętnej dziecięcej wizji, prześladowało mnie poczucie, że coś
przegapiłam, że nie poszłam za czymś dla mnie ważnym. Żeby nie czuć
się zawiedzioną, zaczęłam w „dorosłym” życiu bagatelizować to
doświadczenie, pewnie jak wiele innych z bogactwa i magii świata
dzieciństwa. W tę noc kiedy wszyscy udaliśmy się w podróż w
przeszłość, odkryłam, że było to jedno z najcenniejszych przeżyć
duchowych mojej przeszłości. Zaskoczyło mnie, że jest tak żywe we
mnie, jakby ta mała dziewczynka czekała na to, kiedy do niej wrócę i
uszanuje jej wybór. Wróciłam. Wróciliśmy wszyscy. Siedzieliśmy z
roziskrzonymi oczami z dziecięcą radością na twarzach. Poruszeni tym,
że przeszłość za którą tęskniliśmy podświadomie, jest tak żywa i
obecna w nas. W medytacji budowaliśmy tęczowy most, łączący te dwie
samotne wyspy.

Na co dzień zabiegani w porządku świata, uzgodnionej rzeczywistości,
nie dostrzegamy świata niewidzialnego, rozciągającego się na
wyciągnięcie ręki. Mam poczucie, że nawet jeśli podskórnie zdajemy
sobie sprawę z jego istnienia, świadomie nie dajemy sobie szansy, żeby
tam zerknąć z obawy przed nieznanym. Lepsze znane, wydeptane ścieżki, niż manowce, w których jeszcze, nie daj Boże pojawić się mogą tęsknoty, możliwości o jakich nam się nie śniło. 
Po co sobie komplikować i tak już skomplikowane życie?
Może właśnie po to, żeby „powrócić”. Powrócić do siebie. W jakim celu? 
By pełniej, szczęśliwiej czerpać oddech, by TU i TERAZ miało swój niepowtarzalny smak w codzienności. Często nie zdajemy sobie sprawy, że praca szamańska, duchowa, nie jest tylko chwilowym odlotem, ale wpływa pozytywnie na jakość naszego codziennego życia. 
Ponieważ z rożnych powodów, nasz kompas duchowy rozregulował się i czas na nowo odnaleźć w sobie centrum. Z mojego doświadczenia wiem że najtrudniej jest podjąć wysiłek. 
W naszym dniu powszednim nie ma miejsca na magiczne zdarzenia. 
Rutyna redukuje postrzeganie pozazmysłowe, do którego każdy z nas jest stworzony, będąc istotą duchową. Same siedzenie w pozycji medytacyjnej nie wystarcza, bo zamiast lewitować w błogostanie, nalatują nas myśli jak stado natarczywych wron. Zapracowane, zbyt zmęczeni idziemy spać, nie zwracając uwagi na sny, na komunikaty z naszej podświadomości. A one czekają, nasze małe dziewczynki, chłopcy, strażnicy dziecięcych marzeń, trzymając w rączkach klucze do właściwych drzwi.Kiedyś dawno temu, miałam sen, w którym Święty Mikołaj podarował mi klucz.Powiedział, że patrząc przez niego, zobaczę rzeczy takimi jakimi są naprawdę. Zachwycona, przytykałam klucz do oka i spoglądałam na ludzi, wyglądali zupełnie inaczej! Byłam pewna, że teraz właśnie widzę ich prawdziwych. Przez mój magiczny klucz dostrzegłam stare, zdobione drzwi, w miejscu obok sklepu w mojej miejscowości, których nigdy wcześniej tam nie było. Dodam tylko, że śniłam w czasach, kiedy nie było jeszcze Harrego Pottera. Klucz pasował do zamka, a kiedy drzwi zamknęły się za mną, znalazłam się w starożytnym grobowcu. Było gorąco, a ja wiedziałam, że mam do wykonania misję. Pokonywałam przeszkody strudzona i zlana potem, wreszcie poruszyłam kamienny mechanizm,dzięki któremu uwolniłam śpiącego wojownika, miał on odciętą lewą stopę prosił,bym mu ją przymocowała na nowo. Oczywiście mogłam pomyśleć, co za zwariowany sen, byłam już poważną mężatka i matką ale przeczuwałam, że nadchodzi coś niezwykłego, że oto uwolnił się wojownik, do tej pory śpiący we mnie, w rejonach zapomnianych, starożytnych. Największą informacją w tym śnie, był fenomen widzenia rzeczy takimi, jakimi są. Moja podświadomość pokazała mi, że używając magicznego oka, mogę widzieć znacznie więcej. Czy byłam zdziwiona,kiedy w dwa lata po tym śnie uczyłam się starożytnych tańców azteckich?

Na mojej rocznej pracy w warsztacie „Vision Quest”, przygotowywaliśmy się do tytułowej „prośby o wizje”. Prowadzący Siergiej, kroczy ścieżką starożytnych Tolteków, narodu mistrzów, po których przyszli Aztekowie. Według pism azteckich:

                                          „Toltekowie byli mędrcami
                                         To, co czynili, było wspaniałe,
                                       Niezwykle cenne, godne uznania.
                                            Toltekowie byli mędrcami,
                             Prowadzili rozmowy z własnym swym sercem,
                                           Dali początek rachubie roku
                                            Rachubie dni i przeznaczeń.
                                             Toltekowie byli mędrcami
                            Mieli wiedzę pełną doświadczenia o gwiazdach,
                                           Które znajdują się na niebie.
                                               Nadali każdej imiona.
                                                   Znali ich wpływ.
                                   Wiedzieli dobrze jak się porusza niebo,
                                                     Jakie robi obroty,
                                       To widzieli po ruchach gwiazd (…)”





We wszystkim co robili dochodzili do mistrzostwa, mistrzostwa ducha. My również uczyliśmy się rozmawiać „sercem”, przełamując rutynę codzienności, niejako automatycznie wyostrzamy swoje, do tej pory uśpione zmysły. Odkrywaliśmy w sobie szacunek do żywiołów traktując je jako żywe istoty w swoich rozmowach z nimi. Przekraczaliśmy wewnętrzne granice krytykującego głosu rozumu, by usłyszeć o wiele piękniejszy i mądrzejszy głos naszego serca. Przewodnim hasłem naszych ćwiczeń było „pomagać Słońcu oświetlać świat”, przez to, że stajemy się rozświetleni od środka. Pamiętam z tego czasu, jak stawałam się coraz bardziej uważna na otoczenie. Na ludzi w mieście, na śpiew ptaków w lesie. Wszystko to zdawało się jednakowo interesujące i piękne. Według Tolteków ścieżka serca, jest ścieżką wolności.
Miłość do Matki Ziemi, głęboki szacunek do wszelkich przejawów życia na naszej planecie na dobre zagościły w moim sercu, a może tylko wróciły z czasów dzieciństwa, kiedy każdy dzień był zachwytem.

Dzieci mają naturalna więź, porozumienie ze światem magicznym, trwającym równolegle, do tego z uzgodnionej rzeczywistości. Niezależnie od naszych zwątpień, one go po prostu czują. Medytacją
jest rozmowa z motylkiem, który akurat przysiadł na poręczy, czy obserwacja mrówek w ciepłej, nagrzanej słońcem trawie. Pamiętacie nasłuchiwanie z bijącym sercem kroków Świętego Mikołaja? 
Zapominamy o tym, a maski powagi wrastają w twarz, zaciskają serce. Nie pamiętam kiedy to się zaczyna. Proces zapominania, wyciszania na szepty Duchów lasu, strumieni, ognia. Stajemy się smutni, rozczarowani, nieszczelni na krytykę otoczenia. Staramy się coraz bardziej wpasować w ramki, gubiąc w pośpiechu niewinność i radość. Ale wiem, bo tego doświadczyłam, że można "wrócić". Ja zaczęłam od „przyjmowania do wiadomości”, czyli cokolwiek usłyszałam, czy to dobre, czy złe informacje, starałam się ich nie oceniać, tylko przyjąć do wiadomości, wierząc, że mają swój ukryty wymiar. Oglądałam świat przez mój magiczny klucz i mogłam z dystansu zauważyć o wiele więcej. Pozwalałam sobie i swojej rodzinie na spontaniczne zachowania. Pamiętam jak kiedyś w Święta Bożego Narodzenia w nocy, zjeżdżaliśmy z górki na workach z sianem. Na niebie jaśniała pełnia, wokół zimowa cisza, a my leżeliśmy na śniegu patrząc jak opadają z nieba niewinne, białe płatki. Magia na wyciągnięcie ręki.
 Kto nam wmówił, że trzeba być zawsze dorosłym? Czyż Jezus nie mówił: „Bądźcie jak dzieci”?

A dziecko we mnie lubi się dziwić i lubi badać świat ten nieznany. Z pokorą i szacunkiem wsłuchuje się w niesamowite opowieści i dryfuje na falach wyobraźni, bo są we wszechświecie rzeczy
 „o których filozofom się nie śniło”.






niedziela, 14 czerwca 2015

Upalna wyprawa na wiedźmowanie

Już od lat mam przyjemność uczestniczyć w imprezach animacyjnych z firmą "Fenu":

 https://www.facebook.com/pages/Agencja-Artystyczna-FENU-Wanda-Nawrocka/119315001470785?fref=ts

Pojawiam się przeważnie jako wróżka i po prostu kładę karty klientom ale bywam również zielarką Hipochondrią, wiedźmą z miotłą, szamanką, czy damą. Zadaję zagadki, prowadzam ludzi z zamkniętymi oczami po parku, czy proponuję zrobić mieszanki ziołowe na moim stanowisku. Cudownie się bawię, tym bardziej, że szefowa i ludzie, którzy się tym zajmują są szczerzy i bardzo otwarci. Obserwuję jak chętni przychodzą sami na stanowiska lub są wciągani do zabawy, jak za chwile na ich twarzach pojawia się uśmiech, jak energią się zmienia i stają się mniej spięci, a bardziej radośni.
Lubię ten dreszczyk adrenaliny, kiedy wcielam się w postać i mam zadanie: improwizację w kontakcie z klientami na temat przewodni imprezy. Nie mam tak dużego doświadczenia jak animatorzy Fenu, jestem głównie wróżką, a grupa żongluje postaciami, skeczami i konkursami, nieraz tak rozbudowanymi, że tworzą niesamowitą grę plenerową.

     Wyruszyliśmy z Wiktorem niedawno w upalny dzień pod Jelenią Górę na kolejną imprezę z Fenu.
Czuliśmy się jak na wycieczce i odkryliśmy fajne miejsce w Miedziance:) Przyciągnęły naszą uwagę duże okna, i budynek otoczony soczystą zielenią z widokiem na góry (znajome klimaty:)





Miejsce okazało się browarem z restauracją i miejscami noclegowymi. My alkoholu nie pijemy, więc nie wiem jak smakuje piwo z Miedzianki, w której faktycznie stoją miedziane piękne kadzie.
Kawa była dobra:)))


Na miejsce do hotelu Złoty Sen dotarliśmy w upał, na szczęście garderoba mieściła się w kamiennej baszcie, gdzie po godzinie zmarzłam w stopy!

Na początku wcieliłam się w ducha pokutnicy, chodziłam między ludźmi i grałam w kości o duszę...
Na imprezie były też inne duchy i diabły.



    Sama siebie nie poznałam na zdjęciach, podobnie jak uczestnicy tej zabawy, którzy wieczorem przychodzili na karty do mnie, już jako wróżki.
Kiedy kładę karty, albo leję wosk, jestem całkowicie profesjonalna, to już nie zabawa, a całkiem poważne pytania i prognozy.

            Tu już jako wróżka, jeszcze przed rozpoczęciem seansu:)

Do domu wracaliśmy w magicznej mgle po burzy, trafiając na przepiękny świt z nad Masywu Śnieżnika.






środa, 10 czerwca 2015

Prawie nie szamańskie spotkanie w stajni:)

Zaskakujące są „przypadki” na ścieżce którą podążam, wydawać by się mogło, że szamańskie, leśne, magiczne i tak ukierunkowane. Jednakowoż mam w sobie wszystkiego po trochę, jak każda kobieta:) jak każda wiedźma, składa się z dziewicy, matki i staruchy, ale też z gwiazdy, dzikuski, pensjonarki i z wielu, wielu innych odsłon. Jako, że każda szanująca się wiedźma raz, na jakiś czas potrzebuje spotkania z inna wiedźmą (by sprawdzić, czy aby jej dziwność jest na „normalnym” poziomie;), ruszyłam do mojej znajomej do Wrocławia.

Ina - szamani, ucząc ludzi jazdy konnej i jogi. Gdy dojechałam na miejsce,  spacerowałam z nią po pięknej, dużej i pachnącej stajni, gdzie trzyma swoje konie i odkryłam prawdę, a nawet dwie prawdy, schowane gdzieś we mnie.
Po pierwsze, mimo że byłam, jestem i będę zachwycona kotami (oczywiście w szczególności moimi), lubię psy i wszelkie zwierzęta, to najbardziej pachną mi konie.... powitanie nos w nos jest ogromną przyjemnością, pierwotną, ulokowaną w głębinach.

Po drugie – ciało – jest najcudowniejszą encyklopedią, archiwum i wehikułem czasu.

Przechadzając się po dużej stajni, gdzie panuje codzienny ruch, ktoś czyści konie, ktoś wyprowadza, ktoś wywozi słomę; kątem oka zauważyłam mężczyznę w jednym z boksów.
Ot siodłał konia i nic w tym nie byłoby dziwnego, tylko że moje ciało zadrżało jak przed skokiem do wody, albo prze wejściem na scenę. Idąc dalej zaskoczona galopem serca, skanowałam siebie zastanawiając się co się stało? Czy energia tu jakaś „nieczysta”:) czy co?
Aż z zakamarków wyłonił się obraz, młodego chłopca, który przyjeżdżał do mnie na rowerze... oboje mieliśmy może po trzynaście lat! Jeździliśmy razem na stawy kąpać się i jakoś tak, byliśmy zawstydzeni i zauroczeni jednocześnie sobą.

Koleżanka wiedźma nie słuchała moich wykrętów i przepchnęła mnie przez symboliczny próg...

Weszłam więc do tego boksu z bijącym sercem TRZYNASTOLATKI (!!!) i zapytałam pleców … czy mnie pamięta... jak na trzynastolatkę przystało, pytanie było najgorsze z możliwych na dzień dobry... ale stało się.

Plecy się odwróciły... i uważnie wpatrzyły piwnymi oczami w moje zielone...
- Tak, Beata … z Obornik...
i uśmiechnęły się, tak jak wtedy, kiedy jeździliśmy na rowerach :D

Tak to jest, wehikuł czasu przeniósł nas, ale rozmawialiśmy już swobodniej niż kiedyś.
Oboje ucieszyliśmy się z tego spotkania, powiało niewinnością, świeżością, choć wyglądamy inaczej niż kiedyś, odniosłam wrażenie, że pamiętamy w sobie te dawne postaci.

Wracałam do domu zamyślona. Po co opatrzność, Wielki Duch, Przodkowie – wszyscy naraz „aranżują” takie niespodzianki? Przecież mogłam być tam innego dnia, on mógł zdążyć wyruszyć konno w teren. Co do minut wyliczone spotkanie.

Zrozumiałam i poczułam, że dokonuje się we mnie zakończenie  rozdziału „niedokończowalnego” z powodów ode mnie niezależnych. Czyli: inny brunet, z którym relacja ciężka, mroczna, nie dająca się wyprasować i wpasować do archiwum wspomnień, nałożyła się w jakiś sposób na to spotkanie...

Poczułam się lekko, niewinnie:) jak na trzynastolatkę przystało. Ciężkie chmury rozpuściły się i zaświeciło słońce, prawie tak piękne jak wtedy:))) kiedy ma się trzynaście lat i wszędzie – DOKŁADNIE wszędzie jest magia i tajemnica do odkrycia.

Jestem głęboko wdzięczna i poruszona, Życie o mnie dba, a ścieżka która wije się przede mną, to ścieżka serca.










Wolontariat

Od tygodnia gościmy u nas Agę i Michała, którzy ruszyli z domu na półroczną podróż z przystankami w różnych ośrodkach i miejscach warsztatowych.
U nas w Trzech Źródłach jest to nowe doświadczenie i zaskakująco fajne:) Są ciekawe rozmowy, opowieści i pyszne witariańskie ciasto!!!! Bo Aga i Michał specjalizują się w takich potrawach zobaczcie sami: https://www.facebook.com/witarianskiesmakolyki?fref=ts

Prace, takie, co to odkładane były na nieokreślone "później" ruszyły z miejsca dzięki nim i nadziwić się nie mogę jak to się "samo" układa, kiedy jesteśmy tu sami, jeszcze przed warsztatami, bo młodzież ma sesję w Krakowie... zjawiają się dwie fajne osoby do pomocy.
Patrzę ich oczami, takim świeżym spojrzeniem i ... podoba mi się to co widzę. 

Poczytajcie i zobaczcie sami:
http://agaimichalwpodrozy.blogspot.com/



Skarpa nad miejscem ogniska, przed układaniem kamieni przez Michała.


Tu ucinam pogawędkę;) jeszcze na siedmiodniowej głodówce - bo tak nas zastali wolontariusze:)


                             I pięknie wykończone kamieniami,


                             Dziś czeka nas wspólne ognisko:)







niedziela, 17 maja 2015

Jaskinia - przepaść Macochy

Obok totalnego WIRU między warsztatami, indywidualnymi gośćmi w Trzech Źródłach, zbieraniem ziół, robieniem nalewek i soków.... znaleźliśmy czas na prawdziwą wycieczkę:)
Taką zorganizowaną, autokarem z przewodnikiem. Obiecaliśmy sobie już dawno, dawno temu zwiedzenie Jaskini Macochy w Czechach. Wyprawa udała się znakomicie! Przewodnik pan Darek utrzymywał uwagę grupy i dzielił się ogromem wiedzy i ciekawostek o Ziemi Kłodzkiej i czeskich Morawach. Jaskinia okazuje się nazywać Jaskinią Punkvy, czyli podziemnej rzeki łączącej się z jaskinią, a do macochy należy przepaść.



Jestem zachwycona! Tyle  mogę dziś na świeżo napisać. Ogromne sklepienia, stalagmity, ...tyty i stalagnaty. Dotyk duszy pra, pra, pra odczuciami kiedy dowiedziałam się, że liczy ona sobie ok 350 milionów lat....

W jaskiniach jest pra cisza, pra Moc i wilgoć Matki Ziemi, jej piękno, jej świątynia.
W zachwycie chodziłam korytarzami, doświadczałam...
i robiłam zdjęcia:)                                          






Cudowna energia tego miejsca oddziaływała na cała grupę. Dowiedziałam się, że to jedna z wielu niezwykłych jaskiń w Czechach, a niektóre łącza się ze sobą korytarzami o długości ok 40 kilometrów! Poczułam, że to początek, że trzeba tu przyjechać na dłużej i dać sobie więcej czasu...

     W jednym z korytarzy Wiktor zrobił mi zdjęcie, coś do niego mówiłam i wyszło magiczne.
Okiem wiedźmy od lat przyglądam się zdjęciom, tam wszystko widać:) Ten malutki fragment "czasoprzestrzeni" pokazuje nawet relacje osób. Po zdjęciach rodzinnych, partnerskich "widzę" i czuję, czy są razem czy tylko wyglądają. Taki przykład, dom z tabliczką na ścianie "DOM...", żeby nikt nie miał wątpliwości, a przed domem rodzinka z małym dzieckiem, tak zbita w jedną niestabilnie wyglądającą kulkę. Jakoś się trzymają.... w domu. Drugi: Pan domu niedbale oparty o framugę drzwi, trzyma ręce w kieszeniach, kilka metrów tyłem do niego stoi pani domu, jakby zasłania sobą dziecko, trzymane na rękach. Jedno spojrzenie i tak naprawdę nasza podświadomość wszystko wie, ale świadomość nie chce przyjąć, bo ego widzi ładne uśmiechy i fajne otoczenie. Wiedźma w nas - bez różnicy, czy w kobietach, czy mężczyznach - ona wie.

Zachęcam do oglądania fotografii inaczej, "okiem wiedźmy", naprawdę zdziwicie się ile niuansów można uchwycić.

Nam wyszły "przypadkowo" magiczne zdjęcia.

 
 Zazwyczaj takie "należałoby" zakwalifikować do nieudanych. Dla nas jest udane... Pokazuje mój stan i energię w tamtym momencie, no i chyba czaruję tu:)

                       I kolejne:


Poruszaliśmy się po korytarzach dość szybko, żeby zdążyć za czeską panią przewodniczką, więc zdjęcia robiłam naprawdę uwijając się. Dopiero w domu odkryliśmy te dwa. Tu Wiktor "trzyma cień", oczywiście zupełnie nie było go widać w szybkim pstryknięciu. Teraz jest i jeszcze do końca nie wiemy co oznacza.

Drogę powrotną przepłynęliśmy łódkami, w podziemnych korytarzach na lodowatych i czyściutkich wodach. Poprosiłam w niemej modlitwie o siedzenie w pierwszym rzędzie i tak się zadziało! Siedzieliśmy w kilka osób na ławeczkach w prawie zupełnej ciszy, płynąc dobre 20 minut, zachwycając się pięknem, dźwiękiem i światłem gdzieniegdzie podświetlonych toni. Tu zabronione jest robienie zdjęć, więc znalazłam w sieci jedno.



Jestem syta:) Sprawdziliśmy, można do nas przyjeżdżać, z wcześniejszym wykupieniem w biurze wycieczki. Wyjazd z Kłodzka lub Polanicy wczesnym rankiem, powrót ok 21.
POLECAMY!!!




       



sobota, 25 kwietnia 2015

Wiosenne porządki czyli rzecz o rekapitulacji.

Nie, to nie będzie o sprzątaniu, na pewno nie o takim tradycyjnym sprzątaniu.

Wiosna - pierwsze jej ZAPACHY przenoszą mnie w czasy i miejsca odległe, schowane gdzieś we mnie głęboko. Raz pachnie podwórkiem u babci... raz wagarami.
 Grabię liście, palę ogniska, spaceruję po lesie i "rekapituluję";) Tak, rekapitulacja to niezwykła praktyka, która chce się nam wydarzyć NATURALNIE, ale żeby się wydarzyła trzeba być świadomą tego procesu. 

taki przykład:
Idę lasem - zbiór nieprzypadkowo pojawiających się: zapachów, promieni słońca, drzew i dźwięków,  automatycznie przenosi mnie we wspomnienie "siedzę  z przyjacielem, jego zielone oczy pasują do lasu, rozmawiamy.. "  - za chwilę zaczynam się kurczyć, bo zaczyna się ta, nie miła część, bolesna rozciągnięta na wiele epizodów. Część mnie nie chce jej przeżywać... i z całych sił staram się w pierwszym odruchu odpędzić wspomnienie... żeby znowu nie bolało...

... a prawda jest taka, że boli tak długo, jak długo odpędzamy te spontanicznie pojawiające się kawałki.
Pojawiają się z konkretnego powodu, najczęściej w najmniej spodziewanej chwili (musiały wystąpić najodpowiedniejsze warunki), to naturalny mechanizm "samouleczenia" emocjonalnego, którego nie rozumiemy. Emocjonalne zranienie, jest jak skaleczenie fizyczne, tak długo jaki nic nie zrobimy z ranką, może nie chcieć się zagoić, albo stan będzie się pogarszać. Podobnie rzecz się ma z naszą powłoka energetyczną, pozostaje rana - dziura, przez którą ucieka cenny eliksir. Nic się pewnie nie stanie strasznego, gdy taką otwartą pozostanie, można żyć ze smutkiem, żalem, ale może też dużo fajnego się zadziać, kiedy pozwolimy sobie założyć na taką dziurkę plaster. Przede wszystkim zyskamy więcej energii, bo na zasadzie balonika;) nic nie ucieka z naszych zasobów.

Z tą świadomością zatrzymuje mnie to moje "zielone" wspomnienie, i pozwalam, żeby płynęło samo, jak film. Oddycham, głęboko, czasem w specjalny sposób, pozwalający na jeszcze głębsze wniknięcie w tamtą czasoprzestrzeń i kiedy odegra się cały złożony dramat (wciąż oddychając) w "toltecki" sposób zabieram z tamtego "miejsca" energię, która utknęła i wracam do TU i TERAZ.

Temu procesowi podlegają nie tylko bolesne wspomnienia. Są też fascynujące momenty, do których niestety nie udaje nam się wracać - te świetliste chwile, w których czuliśmy że jesteśmy częścią WSZYSTKIEGO! Szczęście i radość! Do tych też nie wracamy, uciekamy bo nie ma czasu, bo zawsze jest coś ważnego do zrobienia, nie zdając sobie sprawy, że TAM są zmagazynowane ładunki pozytywnej energii.

Na warsztacie z Sergiejem Roslovets: "Labirynt Wspomnień - Intensywna Rekapitulacja" dogrzebałam się po pierwsze: do niezwykle odległych wspomnień np. w jednym z nich, widziałam piec kaflowy, którego świadomie  w moim rodzinnym domu nie pamiętam, kolor ścian i podłogi z okresu bardzo wczesnego dzieciństwa, wydarzenia, które miały wtedy miejsce (a które pamiętałam jak przez mgłę), nakładały się na kolejne, podobne, z późniejszych okresów w moim życiu. Zrozumiałam, że początkiem była ta sytuacja w dzieciństwie, którą udało mi się przeżyć jeszcze raz w trakcie warsztatu. Po drugie: nauczyłam się goić te zadry i odzyskiwać energię - czego konsekwencją jest brak napięcia wewnętrznego w tamtych wspomnieniach, oraz realne zmiany w reakcjach na podobne sytuacje!
Oczywiście sama dokonałam wyboru, które sytuacje chcę rekapitulować, tak jak każdy z uczestników. Pamiętam rozmowę z moją znajomą, była poruszona, zmęczona, i zachwycona w trakcie trwanie procesu. Mówiła, że żadna terapia nie dała jej takich efektów. Oczywiście - jak każdy uczestnik;) obiecała sobie, że będzie w domu intensywnie praktykować. Sergiej przekazuje na koniec wskazówki, w jaki sposób intensywną rekapitulację (nie spontaniczną, która przydarza się sama), przeprowadzać w domu. Powiem szczerze, mało kto ma taką determinację. Najłatwiej jest w trakcie warsztatu, pod okiem doświadczonego prowadzącego, wchodząc w odpowiednie praktyki i ćwiczenia z energia grupy, z którą płyniemy w czasie i przestrzeni. Tu na zajęciach dokonujemy rekapitulacji świadomie, decydując się na wewnętrzne porządki - drogę przez labirynt.

Kilkakrotnie odbyły się w Trzech Źródłach takie spotkania, miałam okazję uczestniczyć w jednym na maxa, a w pozostałych (za zgodą grupy) tylko w wybranych praktykach, obowiązki szefowej kuchni nie pozwoliły na całościowe doświadczenie. Jest to dla mnie jeden z najmocniejszych i najpiękniejszych sposobów na "sprzątanie w przeszłości". Każda podróż w czasie podczas tej  praktyki ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie, albo raczej DOKOŃCZENIE, domknięcie. Bolesne ładunki neutralizują się, a wydarzenie może być zarchiwizowane w pamięci, nie zalegając boleśnie, tuż pod powierzchnią.
Doświadczenie "Intensywnej Rekapitulacji.." dało mi zrozumienie mechanizmu tego wewnętrznego procesu, oraz umiejętność reagowania - wchodzenia w spontaniczną rekapitulację.
Chyba wszyscy tego doświadczają: chwili gdy nagle wychodzi "na wierzch" wspomnienie, którego się nie spodziewacie, od razu reaguje ciało, kurczy się i w głowie panika, niektórzy zaczynają mówić coś na głos, albo śpiewać... żeby zagłuszyć, rzucają się w działanie, byle tylko nie myśleć. Zrozumienie o co w tym chodzi pomaga w codziennym funkcjonowaniu.

Ta praktyka pozwala również przyjrzeć się naszym blokadom, przyczynom ich powstania, a często również w efekcie ponownego przeżycia i zrozumienia, następuje rozpuszczenie blokad.
Znajomy opowiadał mi o tym, że od "zawsze" wstydził się śpiewać. Próbował na siłę się przełamać, udawało się, ale głos wydobywał się wtedy twardy i "bolesny", nie znał powodu swojej blokady. Podczas podróży rekapitualcyjnej, zobaczył siebie kilkuletniego chłopca, bawiącego się na podłodze i śpiewającego! Nie wiedział, że w progu stoi mama, która z uśmiechem go obserwuje. Gdy się odwrócił, reakcja była na tyle silna, że spowodowała zatrzymanie głosu. Przeżycie na nowo tego zdarzenia w tak głębokim stanie, oczywiście uwolniło jego głos.
Są w nas zapomniane ścieżki, a odnalezienie ich może przynieść więcej zrozumienia, energii i radości na codzień.

Zainteresowanych zapraszam na stronę www.trzyzrodla.pl