O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

poniedziałek, 16 lutego 2015

PEŁNE URODZINY

Tak dałam się nabrać, sama sobie...  ZNOWU;)
No bo przecież nie zawsze ma się urodziny prawie co do minuty w pełnię! Takie urodziny! Och co to się będzie działo i to pełnia w Lwie! Na osi moich węzłów księżycowych z całą pewnością musi być magicznie z wizjami co najmniej! Przypomniałam sobie moje 33 urodziny - tu w lesie, kiedy nie było jeszcze domu, ani sali, ani betlejemki, dzieci pojechały wtedy na ferie, Wiktor do pracy, a ja sama przy ogniu siedziałam do rana i pisałam, śpiewałam i wiał ciepły zachodni wiatr, muskał mnie za uchem:) i nie było śniegu i było TAK PIĘKNIE!!!
Myślałam może będzie podobnie? posiedzę w tą pełnię, pomedytuję, to będzie tylko dla mnie czas ...  a tu na dzień wcześniej Wiktor ma "dziwne dreszcze"... mobilizuję się cała, przygotowuję mu kąpiele ziołowe z dodatkiem soli - rozgrzewające, bo nie może się rozgrzać,  potem kolejne chłodne z dodatkiem octu jabłkowego - ochładzające, kiedy gorączka...
Zioła do picia oraz gotowany imbir, cytrynę z dodatkiem miodu i kurkumy, tylko to, bo jakoś tak się  u nas utarło, że jak już gorączka to głodówka, aby organizm miał więcej siły (nie tracąc na trawienie).
Zima trzyma, więc w śnieżycę po wkręty i inne potrzebne rzeczy dla majstrów, którzy remontują jeszcze u nas pokoje,  trzeba jechać, a to do Międzylesia, a to do Bystrzycy. Drogę zawiało, niestety JESZCZE nie umiem odśnieżać traktorem, ale przeprawa przez zaspy jest nieopisaną frajdą! choć samochodem miota, jadę, rozsypując biały puch jak gęstą chmurę!  W między czasie obowiązki trzymania w ryzach całego obejścia...
Palenie w skomputeryzowanym piecu jest super!!! Od nanoszenia drewna, porąbania na drobniejsze szczapki, po rozpalanie i wyłączanie bez paniki alarmu kiedy zrobiło się za gorąco;)
Czuję MOC bo ogarniam wszystko - tak mnie się przynajmniej wydaje.

Obiecałam sobie, że dokładnie o godzinie (mniej więcej) pełni, ale dokładnie moich urodzin (nad ranem) uroczyście zapalę w lampionie świecę na tarasie.
Puki co przygotowuję menu na przyjęcie znajomych i w głowie obmyślam przebieg ceremonii przy ognisku w tipi, zmieniam okłady, pościel... kolejne kąpiele i "naprawdę kochanie nic nie szkodzi, wiem że ci przykro, że chorujesz w moje urodziny", "ależ wiem, że chciałeś mi pomagać i miało być zupełnie inaczej". Jeszcze tylko kurier - ten dojechał, bo wcześniej pan do remontu lodówki pobłądził, kilka razy się zakopał, a kiedy dojechał okazało się że lodówka działa, tylko w betlejemce teraz za zimno i dlatego nie włącza się. Jeszcze jadę na ćwiczenia i godzinę tańców z Akademią Ruchu w Goworowie i już przed dziesiątą w nocy, kiedy wracam, zaczynam się dziwnie niepokoić.

Wiktor ma wysoką gorączkę, a termometr szaleje, co chwilę podaje inną. Kolejna kąpiel, ocet jabłkowy. Dzwoni córka, bo jutro sesja... Uspokajam rozmawiam, zmieniam kolejny okład, odpisuję na sms do tych, co to ich pełnia TEŻ niepokoi.. i próbuję się zrelaksować, no bo przecież za chwilę mogą przyjść wizje, czy nagłe olśnienia!
Po kolejnej urwanej drzemce, okładzie, telefonie, zrywam się no bo przecież pełnia! lampion, to tylko chwilka przecież nie zmarznę, biegnę boso w szlafroku na taras. RANY JAKI ON JEST WIELKI KIEDY SIĘ BIEGNIE NA BOSO W ŚNIEGU!!!! Modlitwa i namaszczenie w chwili zapalania zapałki ze szczękającymi zębami jest samym sednem, zauważam  że modlę się o najbliższych! Tych co to dzwonią dziś i mnie potrzebują, "jakie to piękne i proste" - jeszcze mknie mi przez głowę kiedy gnam do domu po śladach moich bosych stóp! Kolejny okład, telefon...

...i sen... stoję w wielkiej auli, obok stoi Eleni i śpiewamy razem "na miłość nie ma lekarstwa, kto kocha ten o tym wie..." i zaskakuję samą siebie, bo doskonale znam słowa całej piosenki. Śpiewamy razem i uśmiechamy się do siebie. Potem mówię jej, że ma tak piękną i pogodną energię w swoich piosenkach i na pewno nie jednej osobie tym poprawiła nastrój, kiedy słuchali ją w radio. Jeszcze obok widzę przechodząca Kayah, biegnę chcę jej też powiedzieć kilka miłych słów, szczególnie za piosenkę "Muszlo Moja"...

Wstaję nucąc Eleni:)
Zgubione wczoraj okulary znalazły się w sklepie z narzędziami w Międzylesiu, mili panowie "od razu wiedzieli" że to moje, jeszcze zakupy i gotowanie i pieczenie. Majstrowie przynieśli bombonierkę i przygotowali drewno na dzisiejsze ognisko:D Oczywiście kiedy dowiedzieli się, ze mają być same kobiety zaoferowali swoją pomoc i opiekę pod niedyspozycję Wiktora:)

Ogień w tipi był niesamowity, a bębny i grzechotki grały tak, że tańczyły wszystkie Świerki w śnieżnych sukniach. Było pięknie w swojej prostocie, bez fajerwerków i duchowych olśnień, a ja byłam wzruszona nami, kobietami razem...  Roześmiane, pachnące dymem zjadłyśmy w domu kolację
Na koniec poprosiłam, żeby wylosowały sobie po jednej z uprzednio przygotowanych przeze mnie sakiewek z drobiazgami. Powiedziałam, że jest to zwyczaj Indian "dzielenia się" i byłam ogromnie zaskoczona tym ile radości poczułam! kiedy one cieszyły się z tych podarunków!
Wiktor powstał z grypy na następny dzień i Martyna zadowolona z egzaminu.

Kolejny raz z wybujałych oczekiwań, porwała mnie chwila za chwilą i niosła tak po prostu. W zwyczajnej niezwyczajności. Bo pokazało mi doświadczenie, że teraz jest inny czas, czas z ludźmi, z bliskimi i to jest moja medytacja i olśnienie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz