O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Zbieranie mocy c.d.

W noc poprzedzającą wyjście do lasu na Vision Quest,  poprosiłam o sen, uprzednio się okadzając dymem z białej szałwii.

"...jest ciemno, biegnę pełnym pędem z moją mamą i siostrą, trzymamy się wszystkie za ręce, nagle jakaś siła  wyrywa mnie do przodu i jednocześnie wciąga do siebie. lecę wysoko z ogromną prędkością  na plecach wierzgając nogami, nie mogę się obrócić, żeby coś zobaczyć i ląduję zaskakująco miękko w dziwnej jaskini, czuję jakieś sakrum, i moc w mroku.  przykucam przy ścianie, mogę tylko obserwować, jak między kamiennymi, porowatymi słupami walczą dwa ogromne węże, jeden jest czerwony, drugi błękitny. nie widzę razów, czy spektakularnych ukąszeń, to raczej przypomina taniec i nagle wiem, że wygrał ten niebieski... "

Po obudzeniu podziękowałam za sen, nie mogłam długo się nad nim zastanawiać, bo już wir przygotowań porwał wszystkie myśli.

Nawet wtedy, kiedy Sergiej dawał nam ostatnie instrukcje, mówił o przygotowaniu dwóch pomocników - węży, nie zwróciłam uwagi na zbieżność. Dopiero w lesie na miejscu, kiedy moją pierwszą czynnością po rozpaleniu Ognia, było wyrzeźbienie na specjalnie wybranych kijach głów i ogonów tak, żeby przypominały węże zatrzymałam się osłupiała. Węże leżały z dwóch stron "teki" - miejsca dla Dziadka Ognia, służyły nam do poprawiania "poduszki" dla Ognia, i generalnie do dbania o to by płonął. W skrajnym przypadku miały być ratownikami, gdyby okazało się, że nazbierałam drewna za mało, lub gdybym przysnęła i po obudzeniu zastała sam żar, to one miały przywołać uśpiony Ogień, zanim sięgnę po przygotowane w oddaleniu gałązki.

Świerki oświetlane przez ciepłe światło płomieni, zdawały się większe i tworzyły jakby energetyczne schronienie. Czułam się od razu jak w innym wymiarze, z entuzjazmem i radością mówiłam do Ognia, zapadałam się w siebie, obrazy z przeszłości najpierw pokazywały się gdzieś we mnie, abym mogła o nich opowiedzieć. Zdarzenia nie przychodziły chronologicznie, ale wracały imiona koleżanek z przedszkola, pań wychowawczyń, kucharek czy sąsiadek!! O których kompletnie na co dzień nie pamiętałam! Każde zdarzenie, które niejako przychodziło, czułam i widziałam z zaskakującą precyzją. Większość dotykała wczesnego dzieciństwa, relacji w przedszkolu i szkole, a najdziwniejsze jest to, że mówiąc - widziałam wszystko z zupełni innej strony niż do tej pory... Wspomnienia wychodziły z zakamarków i pokazywały mnie, nie tak krystaliczną, jaką się widziałam, jaką myślałam, że dobrze pamiętam. Było to kompletnie zaskakujące, tak jakbym otworzyła jakiś kanał z filmami, o których istnieniu nie wiedziałam! Zaczął we mnie w środku dudnić głos potępiający... "...tak taką się próbowałaś wykreować, a prawda jest taka, że już w szkole ktoś płakał przez ciebie..." poczułam to, te wszystkie myśli wręcz fizycznie, osłabiająco - ale podłożyć trzeba przecież, wstać po kolejną porcję patyków... nie było ucieczki, głos się nasila i obrazy przychodzą kolejne. Oczy zmrużone, ciało w ciemności jak w bezwładnym transie, podkładałam załamana tym, co odkrywałam z każdą chwilą na swój temat, aż zdałam sobie sprawę, że milczę! Że w tym krytycznym momencie, kiedy siebie linczuję, nie mówię tego do Ognia! To było jak wybawienie, jak przerwanie tamy. Tak, wyznałam, że zupełnie inaczej pamiętałam moją przyjaźń ze szkoły, że nie było tak. Mówiłam i mówiłam, nie było mi od tego jakoś lżej, ale opowieść stawała się coraz wyraźniejsza, łapałam w tym tę cześć siebie, którą niekoniecznie chciałam widzieć, a ona była, właśnie wypłynęła i nie było wyjścia, musiałam ją nazywać. Jakiś przedziwny strumień prowadził mnie, nie byłam w stanie wymyślić sobie, co pragnę zobaczyć, albo jak od tego uciec, bo to się działo samo. Ogłuszające, krytykujące ego milkło, kiedy mówiłam do Dziadka Ognia, a on słuchał, niezmienny, ciepły przyjmujący wszystko... Nie zdawałam sobie kompletnie w tamtym stanie z tego sprawy, że oto właśnie dane mi było spojrzeć w moje "przydymione zwierciadło".....
 I jakoś to wytrzymałam...

Bolące plecy od siedzenia na lekko pochyłym terenie, przez całą noc i lekkie skurcze nóg, spowodowały, że nad ranem położyłam się przy tece i na leżąco już, zmęczona patrzyłam tylko w płomienie. W którymś momencie przez szarość, w której się znalazłam, dosięgnął mnie pierwszy promień słońca -  prosto w twarz. Pocałował mnie, dotknął, pobłogosławił. Nie miałam pojęcia jak przedarł się przez te wszystkie gałęzie, a gdy otarłam łzy, zobaczyłam że świeci na mnie przez pajęczynę, całą w kroplach rosy... nie miałam pojęcia że tu jest, na gałązce niedaleko i jak drżące diamenty odbija promienie...

Światło jest cały czas... tylko niewidzialna pajęczyna może nas od niego oddzielać...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz