O mnie

Trzy Źródła to magiczna przestrzeń w Kotlinie Kłodzkiej otoczona gęstwiną lasów, naturalnych łąk i majestatycznymi górami. Mieszkamy tu całą rodziną w tym dwie bernardynki i dwa koty. Łączność z Naturą daje nam poczucie ukorzenienia i głębokiego szacunku do wszystkiego co żyje na Matce Ziemi. Od wielu lat zapraszamy gości na warsztaty najczęściej szamańskie, z prowadzącymi z kraju i ze świata, oraz pobyty indywidualne, na których można doświadczyć spotkań przy ogniu, kąpieli w górskim strumieniu i sąsiedztwa dzikich stworzeń. www.trzyzrodla.pl

czwartek, 29 stycznia 2015

Jak hartuje się Ducha - przygoda z zimna wodą

To już chyba dwanaście lat! Odkąd znamy dobrodziejstwa zimnej - ba, czasem lodowatej wody.
Kiedy mieszkaliśmy w Starym Młynie, zanim przeprowadziliśmy się do Trzech Źródeł, mieliśmy komfort, że do rzeki Nysy Kłodzkiej wystarczyło przebiec przez podwórko.
Miesiące wiosenne, letnie nawet jesienne nie wywoływały zainteresowanie wśród sąsiadów, poza tym jednak byliśmy osłonięci zielenią. Zimą byliśmy widoczni, kiedy biegliśmy na tle białych zasp w szlafrokach i wskakiwaliśmy w strojach do lodowatej wody. Rzeka nie zamarzała do końca nawet przy temperaturze -20 stopni.
Ciało podczas takiej kąpieli przeżywa szok, z tego co wiem na ten temat, temperatura w ciele podnosi się na mikrosekundy do 39,8 stopni, regenerując i czyszcząc organizm.


Pamiętam jak opowiedziałam żyjącej jeszcze wtedy mojej babci o naszych zwyczajach, a ona opowiedziała mi historię jej stryja. Zachorował on na tyfus, nie było wtedy na wsiach lekarzy, ani leków tak dostępnych, ziołami go leczyli, ale gorączka i majaki nie przechodziły, właściwie cała rodzina podejrzewała, że mężczyzna umrze. Nocą gdy wszyscy spali chory w jednej długiej koszuli wyszedł na mróz. Znaleźli go rano w sąsiedztwie przy młynie, siedzącego na kopcu z suchej kukurydzy, był wychłodzony, ale przytomny nie pamiętał jak wyszedł z domu, ani jak wykąpał się w przeręblu. W ciągu kilku dni całkowicie doszedł do siebie.

Kiedy Przodkini opowiada historie Rodu, traktuję to jak drogowskazy.
Dzieci od początku chodziły do rzeki razem z nami, ale tylko w weekendy, kiedy nie szły do szkoły.
Od tamtego czasu też każdy prysznic zakańczamy oblewając się zimną wodą.

Rzeka miała dla nas niespodzianki, oprócz śliskich ruchomych kamieni pod stopami, bywały rwące nurty i podróż z prądem kilka metrów wzdłuż brzegu, lub częste upadki na oblodzonym wejściu. Za każdym razem była to przygoda i wyzwanie.

Skłamałabym, że jest to mój rytuał codzienny. Chodzę, a raczej biegam już nie do rzeki, do naszego zbiornika z zimną wodą,  może trzy razy w tygodniu. Zimą jest to niesamowite przeżycie, widzę swoje nagie kolana wysuwające się podczas biegu z pod fruwającego szlafroka, umysł już jest wyłączony, jakby nie ogarniał. No i lód na wodzie, czasem delikatna warstwa, którą rozkruszam bosą stopą, a czasem wielkie bryły, które wcześniej  rozwalił Wiktor, dryfujące wokół.



Dzisiejszy poranek, jeszcze ciemnawo na zewnątrz, a my w ciszy świeżego śniegu truchtamy do wody. Woda źródlana z naszego, jak się okazało czwartego źródła;) nawet latem jest lodowata.
Po takim restarcie dla całego organizmu zauważam u nas potężny zastrzyk energii! Przychodzi pewność, że absolutnie można wszystko! Jeśli tylko się chce. Ograniczenia - głównie te w umyśle za każdym razem muszą się poddać, bo kiedy nurkujesz w lodowatej wodzie z kawałkami lodu nad głową, nie ma szans na myśli, nie ma szans na kombinacje, jesteś tylko TY i pierwotna natura która chce przetrwać.



Po takim poranku gotuję w domu herbatkę z naszych ziół, dziś: owoc dzikiej róży, owoc głogu, owoc czeremchy, pokrzywa, skrzyp i polne kwiaty. Z miodem jest cudowna i rozgrzewająca.


Uczestnicy naszych warsztatów doświadczyli zalet porannych kąpieli latem, ale jeszcze w październiku odważni chodzili z zawiązanymi oczami (bo taki był program warsztatów;) i zachwycali się swoimi odkryciami, na przykład takim, że jak nie widzi się wcześniej "zimnej wody", umysł nie wytwarza stresu takiego, jak przy oczach otwartych. Za każdym razem wracali roześmiani i zadowoleni.
W czasie świąt rodzinnie zapraszaliśmy gości do tego doświadczenia, nawet zmarzluchy czuły się wyśmienicie i po powrocie do domu polewają się na koniec każdego mycia zimną wodą:)
Nie jesteśmy morsami, jak kiedyś nas nazywano, bo nie pływamy długo w zimnych wodach, nie przygotowujemy się do tego w specjalny sposób. Zanurzenie trwa chwilę, jest dostępne dla każdego i  daje niesamowite korzyści.






środa, 28 stycznia 2015

TU I TERAZ - styczniowe refleksje

Może to zimowy sen, może to jeszcze soki w drzewach nie ruszyły i dlatego jestem w takim śniącym błogostanie?

Moja przyjaciółka mówi, że to normalne - czas odreagowania po bardzo intensywnym roku. Może, w każdym razie jej ufam bardziej niż jakiejkolwiek obcej diagnozie.

Mieszkamy już sami, w dużym drewnianym domu zawsze o takim marzyliśmy i konsekwentnie do tego dotarliśmy. Młodzież studiuje (z zachwytem każde nad własnym kierunkiem studiów;) w Krakowie. Ich wyjazd z "gniazda" był mocnym przeżyciem, procesem przez który wszyscy dzielnie przeszliśmy. Z jednej strony wspominam ten czas, kiedy biegały tu małe dzieci, zachwycone naturą i takie radosne.. a z drugiej cieszę się, że wyrośli na fajnych młodych ludzi, którzy znaleźli swoje pasje i podążają swoimi ścieżkami.  Następstwem tego stało się nasze z Wiktorem BYCIE RAZEM.
 Zauważyłam, że można ze sobą być jeszcze bliżej i spokojniej. Po świątecznym i noworocznym czasie, pełnym pyszności i gości, przychodzi styczeń. Mam poczucie, że pogoda pokazuje energie  i stany emocjonalne. Mieliśmy w ciągu tygodnia wszystkie możliwe pogody, podobnie dzieje się wewnątrz nas. Czuję, że to czas na szybkie zmiany, na zdolność transformowania i pożegnania tego co odchodzi i wyciągnięcia na wierzch tego co w nas najcenniejsze, najważniejsze.

 Jesteśmy całością - jak patrzy się na świat "szamańskim okiem" - więcej widać.

Zima w tym roku jest niezwykle magiczna, choć bez obfitości śniegu, prowokuje do głębokich przemyśleń, inspiruje. Zapisuję z podręcznym notesie pomysły i kolejne marzenia do zrealizowania.

Spacerujemy:) Ja preferuję las, Wiktor łąki. Partnerstwo to sztuka kompromisów, dlatego negocjujemy za każdym razem gdy idziemy we dwoje.





 Zdecydowanie mamy czas W DOMU;) nawet spacery kończą się pyszną herbatą mojej produkcji z owoców i ziół. Zioła znajdują zastosowanie również w kąpieli. Za każdym razem skład jest inny, magiczny, czy to Wrotycz, Lebiodka pospolita, Nostrzyk czy Szałwia dominuje, aromat niesie się po całym domu i w wannie wygląda niesamowicie.

Z ziołami nauczyłam się mieć indywidualny kontakt. Oprócz ogólnie dostępnych wskazówek staram się "łączyć" z duchem rośliny i w ten sposób poczuć jaka jest między nami współpraca. Przygotowując wywar robię to całkowicie intuicyjnie to twórczość podczas której czuję się podłączona do większej energii moich Przodkiń, nie ma myśli, nie ma chcenia, jest radość w działaniu.

To nie jest skomplikowane, nawet  w mieście, wystarczy kupić paczkę siana w sklepie zoologicznym;) wrzucić do dużego garnka z wodą i gotować. Można dodać laskę cynamonu, herbatki z Szałwii,  Melisy, Rumianku. Jak intuicja podpowiada, po czym jak już woda przejmie zapach i kolor, przez durszlak, jednak  najważniejsza jest wanna.... albo kilka;) takie pod gwiazdami latem są najlepsze! 

Mamy to szczęście że i Szałwia i Melisa i cała reszta ziół, których do kąpieli używam  pochodzi z naszego ogrodu i łąk, podobnie jak pachnące siano. Nie umiem być w takiej kąpieli 15 minut. Przeważnie siedzimy z Wiktorem długo, rozmawiamy, słuchamy relaksującej muzyki.. albo oglądamy film na komputerze:D

Tak ... zdecydowanie jesteśmy ostatnio domowi i niezwykle dobrze nam w drewnianym, pachnącym  domu.