Zaskakujące są „przypadki” na
ścieżce którą podążam, wydawać by się mogło, że szamańskie,
leśne, magiczne i tak ukierunkowane. Jednakowoż mam w sobie
wszystkiego po trochę, jak każda kobieta:) jak każda wiedźma, składa się z dziewicy, matki i staruchy, ale też z gwiazdy, dzikuski, pensjonarki i z wielu, wielu innych odsłon. Jako, że każda szanująca się wiedźma raz, na jakiś czas potrzebuje
spotkania z inna wiedźmą (by sprawdzić, czy aby jej dziwność
jest na „normalnym” poziomie;), ruszyłam do mojej znajomej do
Wrocławia.
Ina - szamani, ucząc ludzi jazdy
konnej i jogi. Gdy dojechałam na miejsce, spacerowałam z nią po pięknej, dużej i pachnącej
stajni, gdzie trzyma swoje konie i odkryłam prawdę, a nawet dwie
prawdy, schowane gdzieś we mnie.
Po pierwsze, mimo że byłam, jestem i
będę zachwycona kotami (oczywiście w szczególności moimi),
lubię psy i wszelkie zwierzęta, to najbardziej pachną mi konie....
powitanie nos w nos jest ogromną przyjemnością, pierwotną,
ulokowaną w głębinach.
Po drugie – ciało – jest
najcudowniejszą encyklopedią, archiwum i wehikułem czasu.
Przechadzając się po dużej stajni,
gdzie panuje codzienny ruch, ktoś czyści konie, ktoś wyprowadza,
ktoś wywozi słomę; kątem oka zauważyłam mężczyznę w jednym z
boksów.
Ot siodłał konia i nic w tym nie
byłoby dziwnego, tylko że moje ciało zadrżało jak przed skokiem
do wody, albo prze wejściem na scenę. Idąc dalej zaskoczona
galopem serca, skanowałam siebie zastanawiając się co się stało?
Czy energia tu jakaś „nieczysta”:) czy co?
Aż z zakamarków wyłonił się obraz,
młodego chłopca, który przyjeżdżał do mnie na rowerze... oboje
mieliśmy może po trzynaście lat! Jeździliśmy razem na stawy
kąpać się i jakoś tak, byliśmy zawstydzeni i zauroczeni
jednocześnie sobą.
Koleżanka wiedźma nie słuchała
moich wykrętów i przepchnęła mnie przez symboliczny próg...
Weszłam więc do tego boksu z bijącym
sercem TRZYNASTOLATKI (!!!) i zapytałam pleców … czy mnie
pamięta... jak na trzynastolatkę przystało, pytanie było
najgorsze z możliwych na dzień dobry... ale stało się.
Plecy się odwróciły... i uważnie
wpatrzyły piwnymi oczami w moje zielone...
- Tak, Beata … z Obornik...
i uśmiechnęły się, tak jak wtedy,
kiedy jeździliśmy na rowerach :D
Tak to jest, wehikuł czasu przeniósł
nas, ale rozmawialiśmy już swobodniej niż kiedyś.
Oboje ucieszyliśmy się z tego
spotkania, powiało niewinnością, świeżością, choć wyglądamy
inaczej niż kiedyś, odniosłam wrażenie, że pamiętamy w sobie te
dawne postaci.
Wracałam do domu zamyślona. Po co
opatrzność, Wielki Duch, Przodkowie – wszyscy naraz „aranżują”
takie niespodzianki? Przecież mogłam być tam innego dnia, on mógł
zdążyć wyruszyć konno w teren. Co do minut wyliczone spotkanie.
Zrozumiałam i poczułam, że dokonuje
się we mnie zakończenie rozdziału „niedokończowalnego” z
powodów ode mnie niezależnych. Czyli: inny brunet, z którym
relacja ciężka, mroczna, nie dająca się wyprasować i wpasować
do archiwum wspomnień, nałożyła się w jakiś sposób na to
spotkanie...
Poczułam się lekko, niewinnie:) jak
na trzynastolatkę przystało. Ciężkie chmury rozpuściły się i
zaświeciło słońce, prawie tak piękne jak wtedy:))) kiedy ma się
trzynaście lat i wszędzie – DOKŁADNIE wszędzie jest magia i
tajemnica do odkrycia.
Jestem głęboko wdzięczna i
poruszona, Życie o mnie dba, a ścieżka która wije się przede
mną, to ścieżka serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz